piątek, 2 października 2009

Niezliczona ilość sekund podróźy

Tak jak to bywa z wyjazdami, zawsze się coś przypomina w ostatniej chwili. Takie to już uroki podróżowania. Na lotnisko dojechaliśmy bez problemu, gdzie czekał już na nas komitet powit… chmmm raczej pożegnalny. Naprawdę bardzo miło! Dziękujemy za tak miłe pożegnanie. Jesteście super! Dziękuje również tym, którzy w tym czasie pracowali i nie mogli przyjechać, a zadzwonili. Pamiętamy o was wszystkich!
Nadanie bagażu przebiegło w miarę spokojnie, chociaż nadbagaż lekki był, że musieliśmy ściemniać, że mamy miej podręcznego. Ku naszemu większemu zdenerwowaniu dowiedzieliśmy się, że pani która nadawała bagaż będzie sprawdzać bilety przy wejściu do samolotu.
Po wielkim pożegnaniu nadszedł czas wejścia za bramki, czyli prześwietlanie po raz pierwszy. Co znaleźli? Wodę w  moim plecaku. Znaleźli kanapki, ale na szczęście można było je przewieźć. Przeszukali go jeszcze dokładniej i nic, więc poszliśmy szukać naszej bramki wejściowej. Po drodze zahaczyliśmy o kiosk, gdzie zdobyłem jeszcze dwa czasopisma aby były na czarną godzinę nudów w samolocie. Oprócz tego mieliśmy dwa przewodniki o Australii, dokumenty z biura z informacjami co i jak. Jeszcze kilka telefonów, ostatnie szybkie rozmowy i wzywają nas już przez megafon. Ale się rozgadaliśmy :) Teraz już do autobusu, który nas zawiózł do samolotu i start. Niezwykle punktualny start. Niecałe dwie godziny później wylądowaliśmy w Kopenhadze. Szybko zwiedziliśmy lotnisko, sklepy, zjedliśmy kanapki w ładnej poczekalni, gdzie był dostęp do prądu, aby sobie podładować sprzęty elektroniczne obejrzeliśmy jakieś filmiki i tak minęły 4 godziny.
Nowy samolot był już większy od poprzedniego, ale do nowych nie należał. Podczas startu widać było jak cały dach się trząsł, jakby z wrażenia, że jeszcze potrafi latać, albo raczej już ze starości. Chyba dlatego też stewardessy i stewardzi byli w podobnym zaawansowanym wieku co samolot, co otuchy nie dodawało. Do tego po około 1,5 godzinie lotu znaleźliśmy się dokładnie nad Warszawą. Czyli w sumie te niecałe dwie godziny lotu do Kopenhagi + 4 na lotnisku + około 1,5 było czasem straconym bo po prostu się wróciliśmy L












Na szczęście cały 11 godzinny lot był spokojny i nawet udało się zdrzemnąć w pozycji siedzącej, chociaż z tego co pamiętam bardzo było niewygodnie. Po wylądowaniu w Bangkoku mieliśmy 9 godzin do odlotu samolotu już do Sydney. Czas się trochę dłużył. Było kolejne prześwietlenie Akadu, gdzie celnik się śmiał, że mam przyczepione awaryjne piwko do plecaka (mam tam taki mały breloczek w kształcie piwka) Zdążyliśmy przejść lotnisko dwa razy w tą i z powrotem.

Czas też zleciał na szukaniu wózeczka na bagaż podręczny, aby łatwiej się chodziło, oraz na przekąszeniu czegoś w jakiejś knajpce. Lot do Sydney był już tylko o godzinę krócej niż do Bangkoku. Był krótszy i milszy, ponieważ samolot był nowszy, stewardessy i stewardzi młodsi i dużo lepiej ubrani. Kolorowe foteliki i od razu przyjemniej.
Sydney przywitało nas piękną pogodą! Wszystko zgodnie z zaplanowanym rozkładem, a nawet wcześniej, ponieważ wylądowaliśmy 20 min wcześniej. Miło ciepło i sympatycznie, chociaż byliśmy wykończeni po 35 godzinnej podróży. Odprawa celna -> bez problemów przeszliśmy i oczekiwanie na bagaż. Czekaliśmy trochę, pies celniczy zdążył obwąchać nasz bagaż podręczny i duża czerwona walizka pojawiła się. Miała doczepioną karteczkę, że jest z nadwagą i dopisane 4 kg. Mojej walizki niestety nie ma… Na taśmę, przestały wlatywać już nowe, ale twardo czekamy, aby w końcu się doczekać. Jest już moja walizka, więc pewnym krokiem opuszczamy hale, gdzie oddają walizki i okazuje się, że czeka nas jeszcze kolejna kontrola. Prześwietlają walizki, czy nie wwozi się jakiejś żywności do Australii. Malinki walizka przechodzi pomyślnie, a nad prześwietleniem mojej zaczynają debatować. Wołają jeszcze jednego celnika, aż w końcu proszą abym otworzył walizkę. Wszystko odbywa się w bardzo serdecznej atmosferze ponieważ celnicy są uśmiechnięci. Dzięki temu jest od razu dużo milej i sympatyczniej. Okazało się, że nie wiedzieli czym jest mój flash do aparatu foto. Przyjrzeli się i spokojnie mogliśmy wyjść do głównej hali osób oczekujących. I tam czekała na nas Zuza. Pojechaliśmy taksówką do naszego nowego miejsca zamieszkania. Dosyć duże mieszkanko z 3 pokojami kuchnią wielkim salonem i ponoć dwiema łazienkami, chociaż nie wiem gdzie jest ta druga. Chwila wymiany informacji pomiędzy Zuza a nami szybki prysznic i wyszliśmy się rozejrzeć po okolicy z myślą, że jeszcze uda nam się pojechać do centrum Sydney. Była w końcu godzina 14:00. Jednak poszliśmy do sklepu, kupiliśmy kilka rzeczy spożywczych i przełącznik, abyśmy mogli korzystać z wtyczek polskich. Zjedliśmy kebaba i doszliśmy do wniosku, że czas nam uciekł ponieważ była już godzina 18 z minutami, 1 października. Wylecieliśmy w końcu 28 września. Byliśmy wykończeni, więc postanowiliśmy odespać podróż i po prostu położyć się spać.

Brak komentarzy: