piątek, 12 października 2018

Witaj w piekle!

Dawno mnie tu nie było i trochę, a nawet bardzo ten blog jest zaniedbany :). Nie obiecuje poprawy, ale mam dla Ciebie coś bardzo interesującego. Dzięki pewnej współpracy miałem możliwość przeprowadzenia wywiadu z pewnym podróżnikiem i to nie byle jakim... zaliczyłbym go do takich bardziej ekstremalnych, wybierających kierunki i miejsca mało przyjazne zwykłym zjadaczom chleba. 



Przechodząc do meritum jest to wywiad z Sebastianem Perez-Pezzanim, głównym bohaterem nowego serialu Kameleon: witamy w piekle. Sebastian wybiera miejsca w których mało kto chciałby się znaleźć, a on chętnie podejmie takie ryzyko za nas i w swoim programie o tym opowiada, ale czy na pewno jeździ tam tak chętnie? Zapraszam do wywiadu i do oglądania serialu na Polsat Viasat Explore :) 



Jaka przygoda była dla Ciebie najtrudniejsza i dlaczego?
Najtrudniej było zrealizować film w Wenezueli. Przyjechałem do kraju w trakcie protestów opozycji, kiedy kraj przeżywał jeden z największych kryzysów gospodarczych w swojej historii. Wraz z ekipą zbieraliśmy materiał filmowy w najniebezpieczniejszych slumsach Ameryki Południowej, gdzie spotkałem handlarzy narkotyków i porywaczy. To byli najgorsi kryminaliści, jakich kiedykolwiek spotkałem, choć cała sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. My, dziennikarze, kiedy spotykamy przestępców, tak naprawdę zanadto się nie obawiamy. To dlatego, że przestępcy uwielbiają się chwalić swoimi dokonaniami, a strach jaki budzą, ułatwia im prowadzenie interesów. 

Rzecz, która mnie najbardziej frapowała na miejscu to wszechobecna korupcja. Politycy, sędziowie, prawnicy, policjanci – fasadowo kreują się na uczciwych, ale w rzeczywistości są także przestępcami, często gorszymi od regularnych kryminalistów. Pozwalają na przestępczość i używają jej dla własnej korzyści. Za bardzo zbliżyłem się do korupcji w Wenezueli, co spowodowało mój pobyt w więzieniu. Kiedy chciałem opuścić kraj, tajne służby nie chciały mnie wypuścić, wiedząc, że posiadam obciążające wielu materiały wideo. Podłożono mi kokainę w bagażu, a  dziesięć dni spędzonych w wenezuelskim więzieniu były najgorszymi w moim życiu. Żałowałem tylko, że nie mam ze sobą kamery.



Jak przygotowujesz się do kolejnego wyzwania? 
Staram się gruntownie zapoznać z opracowaniami prasowymi tematu, nad którym chcę popracować, ale nie oglądam żadnych filmów na YouTube ani żadnej lokalnej platformie informacyjnej. Artykuły prasowe pomagają mi zrozumieć sytuację, a filmy – głównie te zawierające przemoc – przerażają mnie. Jeśli się boję, nie mogę pracować w sposób, jaki lubię. Oglądam filmy tylko wtedy, gdy jestem z powrotem w domu i za każdym razem zastanawiam się, w jakim stopniu trzeba być szalonym, aby wybrać się w tak niebezpieczne miejsca. 

Jeśli chodzi o sam wyjazd to wiąże się to ze stałym rytuałem. Zawsze spędzam czas z moimi córkami, aby wytłumaczyć im dokąd zmierzam i kim będą ludzie, których spotkam. Dziewczynki znają niektóre z moich filmów dokumentalnych, ale oczywiście nie wszystkie ... Pakuję walizki w ostatnim momencie, kontaktuję się też z osobą na miejscu w celu potwierdzenia, czy wszyscy ludzie, których spotkam, nadal są dyspozycyjni i czy nie zmienili zdania na temat spotkania ze mną. Zazwyczaj podróżuję samolotem.



W jaki sposób Twoja praca wpływa na życie rodzinne i prywatne?
Po filmie spędzam dużo czasu samotnie w domu. Nie mam ochoty widzieć ludzi. Potrzebuję do 3 dni na relaks i powrót do obiegu. Seria „Kameleon: witamy w piekle” jest bardzo intensywna i czasem czuję, że tempo w jakim żyję jest zbyt intensywne i mam wątpliwości, czy będę w stanie w taki sposób funkcjonować w dłuższej perspektywie. Dodam, że to emocjonalnie wyczerpujące zajęcie daje jednak sporo satysfakcji. Moja praca polega na opisywaniu świata takim, jaki jest, a nie na osądzaniu ludzi, jakich spotykam. Pozwalam widzom na samodzielną ocenę sytuacji, jednak udając się do najgorszych miejsc na Ziemi, czuję, że nasz świat nie zmierza w dobrym kierunku.



Która z Twoich wypraw najbardziej utkwiła Ci w pamięci?
Dobrze wspominam zdjęcia w Brazylii, gdy współpracowaliśmy z antypirackimi siłami pokojowymi. Szukaliśmy 120 beczek benzyny w środku amazońskiej dżungli, nie będąc niczego pewnym, nie wiedzieliśmy też, ile czasu to zajmie. Spędziłem 10 nadzwyczajnych dni z policjantami, których średnia wieku wynosiła ponad pięćdziesiąt lat, co w znacznej mierze różniło się od wizerunku sił pokojowych, jaki miałem w głowie. Myślałem, że spotkam uzbrojonych młodych i krzepkich wojskowych na wzór francuskiej Legii Cudzoziemskiej, a spotkałem doświadczonych wiekiem detektywów, którzy niespiesznie prowadzili śledztwo.  Beczki z benzyną znaleźliśmy w ciągu siedmiu dni, a oficerowie okazali się bardzo skuteczni w kontakcie z tubylcami. Poza tym spędziłem 10 dni na łodzi przemierzając Amazonkę, co samo w sobie było niesamowitym doświadczeniem.



Czy myślałeś kiedyś o tym, aby zostać dłużej w miejscu swoich przygód? 
Nigdy. Zawsze myślę o Christianie Povedzie, który został w Salwadorze po tym, jak nakręcił film La Vida Loca. Niedługo po premierze został zamordowany. Nikt nie wie, kto go zabił: może Maras – jeden z salwadorskich gangów, może politycy lub nawet policjanci, których oskarżył w swoim filmie i licznych wywiadach. W każdym razie, jest martwy i nawet skuteczne śledztwo nie przywróci mu życia. Kiedy kończę zdjęcia do dokumentu, nigdy nie zostaję na dłużej. Nigdy nie zaprzyjaźniłem się też z nikim, kto występuje w moich programach, nikomu nie ufam. Mam szczere relacje z ludźmi podczas filmowania, ale nie mówię im, że jesteśmy przyjaciółmi. Oni mają świadomość, że jestem na miejscu, aby nakręcić film.



Czy jest miejsce, które chciałbyś szczególnie odwiedzić?
Chciałbym pojechać i sfilmować piratów w delcie Nigru, ponieważ miejsce to kumuluje wszystkie problemy współczesnego świata: ropę naftowę, zanieczyszczenie środowiska, przemyt, korupcję i narkotyki. Ten fatalny splot okoliczności wiąże się też z niewiarygodnym poziomem przemocy, która nie wydaje się być problemem dla nikogo, zwłaszcza dla operujących w regionie koncernów paliwowych. Jakimś rozwiązaniem byłoby racjonalne dzielenie się zyskami z wydobycia ropy z lokalną ludnością, dywersyfikacja ekonomii oraz wydobywanie ropy naftowej bez wywoływania konfliktów. Osobnym frapującym mnie tematem jest rozwiązanie problemu konsumpcji kokainy w Europie i USA, gdzie prawnicy, dziennikarze, bankierzy, artyści z lubością używają tego luksusowego narkotyku, zapominając przy tym, że produkcja i przemyt tej nielegalnej substancji wiążę się w Ameryce Południowej ze śmiercią około 200 000 osób każdego roku.

Sebastian, dzięki za rozmowę i życzę Ci kolejnych ciekawych podróży, a w szczególności wyjazdu do delty Nigru. Przyznam się, że nie miałem pojęcia, że są tam w XXI wieku piraci. Brzmi to zarówno ciekawie jak i bardzo niebezpiecznie. Powodzenia!

---
Zdjęcia do tego artykułu mam dzięki uprzejmości viasat world
Seria dokumentalna emitowana na kanale Polsat Viasat Explore
Kameleon: witamy w piekle
Tytuł oryginalny: The Chameleon


poniedziałek, 4 maja 2015

Argentyna 2015 i Tango w Buenos Aires

Mała pamiątka z naszej podróży poślubnej do Ameryki Południowej. Z Warszawy wyruszyliśmy Polskim Bus do Pragi, gdzie spędziliśmy prawie dzień, aby wieczorem polecieć do Madrytu, skąd odlecieliśmy już prosto do Buenos Aires! Kilka miłych wieczorów tangowych i aktywnych dni z poznawaniem miasta aby wyruszyć w podróż do Iguazu Falls, czyli wodospadów, które znajdują się na granicy argentyńsko-brazylijskiej. Odwiedziliśmy obydwie strony! W miejscowości Puerto Iguazú jest też granica trzech krajów: Argentyny, Brazylii oraz Paragwaju. Ten ostatni odwiedziliśmy następnego dnia już z Posadas, ale zupełnie nie zachwyciła nas przygraniczna okolica. Następnie pojechaliśmy do miejscowości Salta, gdzie zostaliśmy trochę dłużej, aby wyruszyć na wycieczki po Andach. Zobaczyliśmy Salinas Grandes, czyli wielkie solne jeziora o zachodzie słońca. Było to dość dziwne, że byliśmy tam praktycznie sami... Jak już się ściemniło i ochłodziło, zrozumieliśmy dlaczego, ale na szczęście znaleźliśmy nocleg u tambylców (w lepiankach Inków). Wróciliśmy do Salty podziwiając piękne widoki kolorowych gór, a następnego dnia wzięliśmy już wycieczkę z przewodnikiem do Cachi. 
Przejechaliśmy do Mendozy na festiwal winobrania. Na ulicach zobaczyliśmy Fiesta Nacional de la Vendimia, a wieczorem wybraliśmy się na zakończenie festiwalu na Anfiteatro Frank Romero Day. Jako, że pogoda oraz kilka innych okoliczności nie do końca nam tam sprzyjały, a do stolicy Chile: Santiago było stosunkowo blisko, postanowiliśmy odwiedzić sąsiadujący kraj. To był strzał w dziesiątkę! 
Po 24h w Santiago wróciliśmy do Buenos, aby tam rokoszować się ostatnimi kilkoma dniami pobytu w Argentynie, a dodatkowo wycieczką do Colonia del Sacramento w Urugwaju. W Buenos Aires każdy wieczór spędzaliśmy na milondze z muzyką na żywo, oddając się magii tanga. To w końcu właśnie Tango było głównym powodem naszej podróży i spełnieniem naszych wspólnych marzeń. 

Oto cały film:

środa, 26 maja 2010

Kąpiel piwna dla moich nóg

Przed południem odebrałem strasznie dziwny telefon z zastrzeżonego numeru. Jakaś firma dzwoniła do mnie z informacją, że wygrałem $1000, co już wydało mi się bardzo podejrzane. Po drugiej stronie słuchawki było słychać silny akcent hinduski, co bardziej wyczuliło moją czujność. Jedyne co musiałem zrobić aby odebrać nagrodę, co później okazało się szansą na wygraną, to było zamówić jakiś komplet pościeli, czy coś takiego… Oczywiście nie chciałem nic kupować, więc postanowiłem się dowiedzieć skąd taka firma dostała mój numer i na jakiej podstawie do mnie dzwonią. Po chwili mojego wypytywania i hinduskiej próby tłumaczeń usłyszałem sygnał rozłączenia i tak moja szansa na wzięcie udziału w loterii w której można było wygrać los upoważniający do loterii w której wartość nagród wynosiła $1000 minęła bezpowrotnie…


Po tym telefonie był już czas aby zacząć się szykować do wyjścia do pracy na stadion ANZ. Pogoda strasznie deszczowa, więc na stadionie zawodnicy nie będą biegać po trawie, tylko po błocie z zawartością trawy. Na miejsce zbiórki dotarłem godzinę przed czasem. Na moje szczęście pracowałem wewnątrz budynku jako nalewacz piwa, za pomocą urządzonka które napełnia 4 piwa na raz. Można było zapomnieć o równym nalewaniu ponieważ z każdego pypka piwo leciało z różnym ciśnieniem i kiedy jeden kufel był pełny, to drugi dopiero dochodził do połowy. Mój superwizor powiedział mi, abym się tym nie przejmował i nalewał do pełna wszystkie, przez co strasznie dużo piwa się rozlewało zarówno na blat przy którym stałem jak i na podłogę. Po godzinie miałem całe buty mokre od piwa, a na sam koniec pracy moje nogi miały kąpiel piwną. Mecz rozgrywał się pomiędzy dwoma stanami Australii: Queensland oraz NSW. Tradycji stało się zadość i NSW po raz kolejny z rzędu… przegrało. Po pracy okazało się, że znajomi Malinki również pracowali przy tym meczu i razem wróciliśmy do miasta, a później do domu. I tak zrobiła się już 12 w nocy.


Deszczowy dzień przed stadionem

Aż chciałoby się siedzieć w domu

Kolejka do szatni

Po meczu wszyscy kierują się w jedną stronę, a mianowicie do pociągu 

W którym można spotkać ludzi ze śmiesznymi nakryciami głowy

wtorek, 25 maja 2010

Jest praca, jest zmiana planów.

Ulotki poroznoszone, następna porcja dopiero w sobotę, więc mogliśmy z Malinką spędzić razem dzień. Zaczęliśmy od wspólnego śniadania, na które przygotowaliśmy sobie parówki. Tuż przed wyjściem z domu zadzwonił telefon Malinki, że dziś będzie pracować, co zupełnie rozbiło nasze plany wyjściowo-zwiedzaniowe. Ja również zmieniłem swoje plany i postanowiłem zostać w domu i napisać kilka dni na bloga. Po południu pojechałem do agencji, ponieważ okazało się, że nie mają mojego numeru konta, chociaż podczas rejestracji im go podawałem. W szkole każdy dostał po cukierku albo kilku, ale to był podstęp, ponieważ każdy cukierek był oznaczony i w zależności jakie cukierki się wybrało, trzeba było zaprezentować coś na temat tego oznaczenia. Po szkole wybrałem się na pożegnalne piwko jednej z osób, która opuszcza już Australię! W barze poznałem Polaka, który dał mi kilka numerów telefonów do ludzi, którzy mogą zaoferować mi pracę. Oby coś z tego wyszło!

poniedziałek, 24 maja 2010

Dokańczanie

Dzień dokańczania, czyli dokończyłem roznosić ulotki oraz razem z Malinką wybraliśmy się aby zobaczyć ostatni okręt z muzeum marynarki wojennej. Niestety zapomnieliśmy zabrać ze sobą aparatu, więc nie mamy z tego dnia jakichkolwiek zdjęć. Po zakończeniu zwiedzania ruszyłem do szkoły, gdzie jak można się domyślić nic nowego się nie wydarzyło. Jedynie zmiana tematu z administracji na temat umiejętność prezentacji i networking. Nauczyciel ponownie ten sam, więc wiem, że zazwyczaj na zajęciach będziemy robić prace zaliczeniowe.

niedziela, 23 maja 2010

Dziwna metamorfoza syreny

Wstałem wcześnie rano i postanowiłem, że ten czas wykorzystam na roznoszenie wczoraj poukładanych ulotek, aby już mieć spokój do końca tygodnia, a nie tak jak w zeszłym wszystko na ostatnią chwilę. Po południu razem z Malinką wybraliśmy się do dwóch większych atrakcji w Sydney, a mianowicie Wildlife Word i Akwarium. Obydwa zoo, bo tak chyba można to wspólnie nazwać, mieszczą się w Darling Harbour sąsiadując obok siebie. Są to droższe atrakcje i moim zdaniem nie do końca dopasowane cenowo do tego co można w środku zobaczyć, chociaż odwiedzić warto. 

Wildlife World
Pierwsza część była na temat insektów i dużo informacji na temat pszczół. 

Tak, to najgroźniejsze pająki na świecie...

... a na pierwszym planie mój dobry znajomy z pracy w ogrodzie... Dobrze, że już tam nie pracuję!

Ale zagrożenia mogą się kryć z każdej strony...

Na szczęście te torbacze są spokojne i śpią 20h na dobę i nie są w stanie nic złego zrobić

Już idę, śpij dalej...

grrr...

Kolejny zwierzak australijski z rodziny torbaczy. Już trochę niebezpieczniejszy i większy, ale równie uroczy!

Krokodyle, chyba nie trzeba komentować...

Ja też się smucę, że jest deszczowa pogoda.

Świat motyli był ostatnim punktem zwiedzania.

Ojojojojjj poleciał...

Mały odpoczynek przy pizzy i można iść do akwarium.

Akwarium
Na powitanie prehistoryczny przodek

Ułamek Wielkiej Rafy Koralowej

i mieniące się meduzy

Nie mogło zabraknąć syrenki

która po pocałunku zamieniła się w dugonga.

żywy okaz tych okropnie wyglądających stworzeń

podczas spaceru po dnie akwarium

Płaszczki...

rybki...

rekiny i inne stworzenia pływały nam dosłownie nad głowami

Niektóre próbowały się ukryć w zakamarkach, ale my znamy te numery!
  

sobota, 22 maja 2010

Beef nachos

Sobota i w końcu można odpocząć. Takiego dnia mi brakowało, aby trochę posiedzieć w domu, odpocząć i napisać kilka zaległych dni na blogu. Po południu pojechałem razem z Yoyo po kolejną porcję ulotek, którą jeszcze tego samego dnia udało się poskładać w komplety gotowe do zaśmiecenia mieszkańcom skrzynek. Akurat po tym przyjechała Malinka i zjedliśmy beef nachos.