środa, 26 maja 2010

Kąpiel piwna dla moich nóg

Przed południem odebrałem strasznie dziwny telefon z zastrzeżonego numeru. Jakaś firma dzwoniła do mnie z informacją, że wygrałem $1000, co już wydało mi się bardzo podejrzane. Po drugiej stronie słuchawki było słychać silny akcent hinduski, co bardziej wyczuliło moją czujność. Jedyne co musiałem zrobić aby odebrać nagrodę, co później okazało się szansą na wygraną, to było zamówić jakiś komplet pościeli, czy coś takiego… Oczywiście nie chciałem nic kupować, więc postanowiłem się dowiedzieć skąd taka firma dostała mój numer i na jakiej podstawie do mnie dzwonią. Po chwili mojego wypytywania i hinduskiej próby tłumaczeń usłyszałem sygnał rozłączenia i tak moja szansa na wzięcie udziału w loterii w której można było wygrać los upoważniający do loterii w której wartość nagród wynosiła $1000 minęła bezpowrotnie…


Po tym telefonie był już czas aby zacząć się szykować do wyjścia do pracy na stadion ANZ. Pogoda strasznie deszczowa, więc na stadionie zawodnicy nie będą biegać po trawie, tylko po błocie z zawartością trawy. Na miejsce zbiórki dotarłem godzinę przed czasem. Na moje szczęście pracowałem wewnątrz budynku jako nalewacz piwa, za pomocą urządzonka które napełnia 4 piwa na raz. Można było zapomnieć o równym nalewaniu ponieważ z każdego pypka piwo leciało z różnym ciśnieniem i kiedy jeden kufel był pełny, to drugi dopiero dochodził do połowy. Mój superwizor powiedział mi, abym się tym nie przejmował i nalewał do pełna wszystkie, przez co strasznie dużo piwa się rozlewało zarówno na blat przy którym stałem jak i na podłogę. Po godzinie miałem całe buty mokre od piwa, a na sam koniec pracy moje nogi miały kąpiel piwną. Mecz rozgrywał się pomiędzy dwoma stanami Australii: Queensland oraz NSW. Tradycji stało się zadość i NSW po raz kolejny z rzędu… przegrało. Po pracy okazało się, że znajomi Malinki również pracowali przy tym meczu i razem wróciliśmy do miasta, a później do domu. I tak zrobiła się już 12 w nocy.


Deszczowy dzień przed stadionem

Aż chciałoby się siedzieć w domu

Kolejka do szatni

Po meczu wszyscy kierują się w jedną stronę, a mianowicie do pociągu 

W którym można spotkać ludzi ze śmiesznymi nakryciami głowy

wtorek, 25 maja 2010

Jest praca, jest zmiana planów.

Ulotki poroznoszone, następna porcja dopiero w sobotę, więc mogliśmy z Malinką spędzić razem dzień. Zaczęliśmy od wspólnego śniadania, na które przygotowaliśmy sobie parówki. Tuż przed wyjściem z domu zadzwonił telefon Malinki, że dziś będzie pracować, co zupełnie rozbiło nasze plany wyjściowo-zwiedzaniowe. Ja również zmieniłem swoje plany i postanowiłem zostać w domu i napisać kilka dni na bloga. Po południu pojechałem do agencji, ponieważ okazało się, że nie mają mojego numeru konta, chociaż podczas rejestracji im go podawałem. W szkole każdy dostał po cukierku albo kilku, ale to był podstęp, ponieważ każdy cukierek był oznaczony i w zależności jakie cukierki się wybrało, trzeba było zaprezentować coś na temat tego oznaczenia. Po szkole wybrałem się na pożegnalne piwko jednej z osób, która opuszcza już Australię! W barze poznałem Polaka, który dał mi kilka numerów telefonów do ludzi, którzy mogą zaoferować mi pracę. Oby coś z tego wyszło!

poniedziałek, 24 maja 2010

Dokańczanie

Dzień dokańczania, czyli dokończyłem roznosić ulotki oraz razem z Malinką wybraliśmy się aby zobaczyć ostatni okręt z muzeum marynarki wojennej. Niestety zapomnieliśmy zabrać ze sobą aparatu, więc nie mamy z tego dnia jakichkolwiek zdjęć. Po zakończeniu zwiedzania ruszyłem do szkoły, gdzie jak można się domyślić nic nowego się nie wydarzyło. Jedynie zmiana tematu z administracji na temat umiejętność prezentacji i networking. Nauczyciel ponownie ten sam, więc wiem, że zazwyczaj na zajęciach będziemy robić prace zaliczeniowe.

niedziela, 23 maja 2010

Dziwna metamorfoza syreny

Wstałem wcześnie rano i postanowiłem, że ten czas wykorzystam na roznoszenie wczoraj poukładanych ulotek, aby już mieć spokój do końca tygodnia, a nie tak jak w zeszłym wszystko na ostatnią chwilę. Po południu razem z Malinką wybraliśmy się do dwóch większych atrakcji w Sydney, a mianowicie Wildlife Word i Akwarium. Obydwa zoo, bo tak chyba można to wspólnie nazwać, mieszczą się w Darling Harbour sąsiadując obok siebie. Są to droższe atrakcje i moim zdaniem nie do końca dopasowane cenowo do tego co można w środku zobaczyć, chociaż odwiedzić warto. 

Wildlife World
Pierwsza część była na temat insektów i dużo informacji na temat pszczół. 

Tak, to najgroźniejsze pająki na świecie...

... a na pierwszym planie mój dobry znajomy z pracy w ogrodzie... Dobrze, że już tam nie pracuję!

Ale zagrożenia mogą się kryć z każdej strony...

Na szczęście te torbacze są spokojne i śpią 20h na dobę i nie są w stanie nic złego zrobić

Już idę, śpij dalej...

grrr...

Kolejny zwierzak australijski z rodziny torbaczy. Już trochę niebezpieczniejszy i większy, ale równie uroczy!

Krokodyle, chyba nie trzeba komentować...

Ja też się smucę, że jest deszczowa pogoda.

Świat motyli był ostatnim punktem zwiedzania.

Ojojojojjj poleciał...

Mały odpoczynek przy pizzy i można iść do akwarium.

Akwarium
Na powitanie prehistoryczny przodek

Ułamek Wielkiej Rafy Koralowej

i mieniące się meduzy

Nie mogło zabraknąć syrenki

która po pocałunku zamieniła się w dugonga.

żywy okaz tych okropnie wyglądających stworzeń

podczas spaceru po dnie akwarium

Płaszczki...

rybki...

rekiny i inne stworzenia pływały nam dosłownie nad głowami

Niektóre próbowały się ukryć w zakamarkach, ale my znamy te numery!
  

sobota, 22 maja 2010

Beef nachos

Sobota i w końcu można odpocząć. Takiego dnia mi brakowało, aby trochę posiedzieć w domu, odpocząć i napisać kilka zaległych dni na blogu. Po południu pojechałem razem z Yoyo po kolejną porcję ulotek, którą jeszcze tego samego dnia udało się poskładać w komplety gotowe do zaśmiecenia mieszkańcom skrzynek. Akurat po tym przyjechała Malinka i zjedliśmy beef nachos.

piątek, 21 maja 2010

Planetarium i Saturn z bliska!




Wczoraj udało mi się dojść do porozumienia z agencją i na dziś dali mi pracę, niestety ponownie bardzo daleko, gdzie chyba nikomu nie chce się jeździć. Dla mnie liczy się każda godzina pracy, więc bez wahania się zgodziłem, wiedząc że wiąże się to z bardzo wczesnym wstaniem. Dojeżdżając na miejsce dopiero słońce wstało.
Dzisiejszym zadaniem było wycięcie dziur w takim mocnym białym materiale i posadzenie tam roślinki z rodziny trawiastych. Długość tego materiału była około 200m, więc zeszło mi się z tym do lunchu, po którym pomagałem w wylewaniu cementu na chodniki.

Wschód słońca blisko miejsca pracy.

Roślinki czekające na zasadzenie.

Trawy czekające na nowe miejsce rozpoczęcia rośnięcia.

Biały materiał czekający na wycięcie miejsc na trawę.

Znając już rozkład jazdy autobusów i wiedząc gdzie jest przystanek, powrót do centrum zajął mi dużo mniej czasu niż jak po raz pierwszy wracałem z tego miejsca. W CBD spotkałem się z Malinką i razem poszliśmy do obserwatorium. Trochę się obawialiśmy, że nic nie zobaczymy przez teleskop z powodu lekkiego zachmurzenia, które z minuty na minutę robiło się coraz większe. Na nasze szczęście udało się popatrzeć przez teleskop na jedną z planet naszego układu słonecznego – Saturn. Po raz pierwszy zobaczyłem na żywo pierścienie tego gazowego giganta 95 razy większego od Ziemi. Niesamowite! Następnie poszliśmy do planetarium, w którym mieliśmy pokaz układu gwiazd świecących na półkuli południowej. Nie jestem specjalistą, ale muszę przyznać, że wygląda inaczej. 

Jeden z pierwszych teleskopów.


Zestaw małego podglądacza.


Jeden z pierwszych modeli ukladu słonecznego.


Przez ten teleskop po raz pierwszy zobaczyłem Saturn z bliska!


Planetraium i widoczność nieba przed zachodem słońca.

czwartek, 20 maja 2010

Hej ho, hej ho, po moście by się szło!




Już dochodził koniec tygodnia, a nie było czasu poukładać do końca oraz roznieść ulotek po okolicy, dzisiejsze przedpołudnie przeznaczyłem więc na to właśnie to czasochłonne zadanie. Jak wróciłem po tym porannym spacerze z makulaturą, to akurat Malinka wstała i była już gotowa do wyjścia na dzisiejszą porcję zwiedzania. 

W oczekiwaniu na pociąg. Są zawsze na czas, ale czas nie jest wtedy kiedy trzeba... 

Wysiedliśmy z pociągu o jedną stację przed wjechaniem na most, po to aby zakosztować zwykłego przejścia po nim na pieszo. Słońce dopisało cudownie, gorzej z wiatrem który wieje tutaj czasami bardzo silnie. Widok ze ścieżki dla pieszych na moście jest inny niż jak się korzysta ze środków transportu. Kilka razy pokonaliśmy most jadąc na rowerze. Trasa dla jednośladów jest położona od drugiej strony mostu, tak, że można podziwiać całą zatokę, Darling Harbour, North Sydney. Najczęściej most pokonujemy korzystając z pociągu, czyli widoczność na stronę Opery jest bardzo ograniczona, ponieważ tory również leżą od strony lądu, a do tego pociąg zazwyczaj jedzie stosunkowo szybko, że nie ma czasu rozkoszować się tym widokiem. Pozostałą możliwością jest pokonanie mostu za pomocą autobusu, samochodu i w tych wypadkach również nie ma co liczyć na zatrzymanie się i spokojne popatrzenie, tą możliwość daje jedynie spacer, a chodnik jest umiejscowiony właśnie od strony Opery. 

Milsons Point, czyli ostatnia stacja przed wjazdem do centrum Sydney.

Kirribilli, Najdroższe apartamenty z widokiem na miasto, most i Operę.

Początek spaceru i już zachwycające widoki na Operę...

... i centrum biznesowe.

Wspinaczka z zabezpieczeniem to pewny koszt ponad $200, ale zawsze można spróbować podziwaić widoki z mostu wspinając się bez zabezpiecznia, nie wyjdzie drożej jak $2200!

Architektura mostu - jest co podziwiać! 

Podziwianie widoków

Na godzinę 18 miałem dojechać do szkoły na BBQ, lecz z powodu spaceru i podziwiania przepięknych widoków spóźniłem i nie udało mi się załapać jedynie na hamburgera. Pozostało mi więc tylko wrócić do domu i spać. Obudziła mnie dopiero Malinka, która wróciła z pracy po 2 w nocy. 

środa, 19 maja 2010

Zamknięte...

Dzień wolny od pracy po wczorajszym dniu pracy w deszczu może oznaczać tylko jedno – bardzo ciężkie wstanie. Jak już udało mi się zwlec z łóżka i podjeść małe co nieco, to czekały na mnie ulotki, które w końcu, a raczej do końca tego tygodnia będę musiał roznieść. Po ułożeniu i posegregowaniu całości wybrałem się do miasta na spotkanie z Malinką. Tam rokoszowaliśmy się kawą i ruszyliśmy w stronę Muzeum Żydowskiego, które okazało się zamknięte :(

Przepraszamy ale w tych dniach zamykamy...

Ciekawa architektura

Na szczęście Uniwersytet Sztuk Pięknych był otwarty, przeszliśmy go wzdłuż i wszerz. Następnie spędziliśmy ponad godzinę w jednym z salonów wypożyczających samochody oraz camperwany i muszę powiedzieć, że zdecydowaliśmy się na jeden w 99%! Przed zajęciami wszamaliśmy po burrito, a w szkole miałem godzinny film o kapitalizmie, czyli coś nowego, ale nie zachwycającego. 

Garncarstwo ma jeszcze przyszłość!

"It's raining man!"... 

...and woman