środa, 31 marca 2010

Czy moje szukanie pracy nie staje już się nudne...?

Do centrum Sydney pojechałem na długo przed rozpoczęciem szkoły. Tam wybrałem się do agencji rekrutującej do pracy na budowie różnego typu. Rozmowa przebiegła bardzo pozytywnie i mam teraz czekać na ewentualny kontakt. Później przeszedłem się do jeszcze jednej agencji kelnerów, ale raczej tam nie wróżę jakiejkolwiek pracy. Następnym punktem mojego dzisiejszego przedszkolnego spaceru było biuro podróży, które oferuje tanie wycieczki. Dowiedziałem się o nim od znajomych ze szkoły. Biuro znajduje się niedaleko szkoły - to zaleta, wadą natomiast jest to, że jest to koreańskie biuro i mało w nim mówią po angielsku, ale ważne że mają stosunkowo niskie ceny. Kolejnym krokiem była agencja, gdzie wpisałem swoją dostępność w przyszłym tygodniu. Już lekko spóźniony dotarłem do szkoły. I tak jak myślałem, zajęcia jeszcze się nie zaczęły. Dalszy ciąg prezentacji i nic nie robienia! Co za marnotractwo czasu! Jak tylko zostałem wyczytany i zakreślony, że jestem na zajęciach, wyszedłem do czekającej na mnie Malinki. Po drodze zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do domu.

wtorek, 30 marca 2010

Relaks w barze

W szkole nie mogłem już wytrzymać nic nie robienia, ponieważ kiedy nie było prezentacji nauczyciel sprawdzał sobie pocztę i siedział na portalu społecznościowym… A reszta gadała w swoich językach. Wiedziałem, że Malinka już dotarła do swojego baru, tym razem nie do pracy tylko na odpoczynek, po prostu więc opuściłem salę. W barze był już Allan razem ze swoją przyjaciółką z Norwegii. Tam zagraliśmy sobie kilka razy w bilarda. 

Kiedyś się w końcu nauczę grać na lepszym poziomie

poniedziałek, 29 marca 2010

Dzień prezentacji

Rano dokończyłem prezentację i wyszedłem do agencji zostawić podpisane papierki za pracę za poprzedni tydzień. Później wykorzystałem czas na zjedzenie czegoś i szkoła. Większość osób nie zrobiła jeszcze prezentacji więc zgłosiłem się, aby przestać się tym dalej przejmować. Miałem wrażenie, że nauczyciel mnie w ogóle nie słucha, reszta klasy może tak z 30%. Nauczycielowi się dziwię, ponieważ wydaje mi się, że powinien każdemu dać jakąś informację zwrotną, a nie tylko krótkie OK. A reszcie się nie dziwię, ponieważ ile razy można słuchać o tym samym? Wszystkie prezentacje są na ten sam temat. 

niedziela, 28 marca 2010

Zadania domowe

Niedziela dniem odpoczynku, a szkoda ponieważ w agencji za pracę w ten dzień najwięcej płacą. Ale nie ma tego złego, ponieważ na jutro muszę napisać ostatnie już trzy zadania do szkoły w tym jedną prezentację. Dziś udało mi się w miarę napisać dwie prace i z grubsza przygotować prezentację. Cieszę się, że to już ostatni tydzień szkoły tego przedmiotu i nauczyciel zostanie zmieniony, bo niestety nie mam poczucia, że czegokolwiek się ostatnio nauczyłem – niestety. Z tego co się dowiedziałem, to wszystko wina nauczyciela. Niektórzy z tej samej szkoły w innych grupach naprawdę dużo robią ciekawych i interesujących zadań. 

sobota, 27 marca 2010

Impreza dla nasto...latków

Kolejny dzień pracy dla agencji, tym razem przyjęcie dla nastolatków 16-19 lat w prywatnym mieszkaniu. Na początku pomogłem przygotować przepyszne bułeczki z kawałkiem schabu i cebulą. Później już tylko roznosiłem jedzenie, zbierałem puste puszki i ewentualnie dawałem znać przełożonemu jeśli zauważyłem kogoś za bardzo podpitego… Raz musiałem posprzątać wywróconą taczkę z kamieniami, ale ogólnie to było najprostsze przyjęcie do tej pory. Na szczęście nie musiałem serwować alkoholi (tym już zajmowali się rodzice). Na tym przyjęciu oprócz zamówionych kelnerów i kucharzy była dodatkowo ochrona! Po prostu dom prywatny został zamieniony na ten wieczór w dyskotekę razem z DJ-ami. Parkiet powstał poprzez przykrycie basenu specjalnymi deskami i zabawa trwała. Ja skończyłem pracę przed 23.

Wejście na prywatną imprezę. Jeszcze podczas przygotowań

piątek, 26 marca 2010

1500 gości i o 2 godziny krótsza praca

Po wczorajszym dniu wstałem stosunkowo późno. Na moje szczęście dzisiaj też miałem pracę, już tylko kelnerską w Galerii Sztuki NSW. Dokładnie tam, gdzie kilka dni temu wybraliśmy się zwiedzać galerię. Akumulatory naładowałem na kolejne dzisiejsze zadania. Impreza była na około 1500 gości. Do moich głównych zadań należało roznoszenie kanapek, a później uzupełnianie kieliszków. Cała impreza miała się skończyć około 23, ale niestety zostaliśmy wypuszczeni już o 21, co oznaczało o 2 godziny mniejszy zarobek. Cóż, nie pozostało nic innego jak po prostu pójść do Malinki do baru :) Jednak nie zostałem do końca jej zmiany tylko wcześniej wróciłem do domu.


Przygotowania do imprezy trwają. Napełnianie 1500 kieliszków zajmuje trochę czasu...

czwartek, 25 marca 2010

"Szoping" przed ochroną oczu

Wstałem jeszcze przed słońcem, długo przed słońcem. Szybkie lekkie śniadanie i przejażdżka na rowerze. Wczoraj sprawdziłem na google maps najkrótszą drogę z domu do miejsca gdzie musiałem się znaleźć o 5:45. Niefortunnie się okazało, że jest to droga piesza, a nie na rower. Na powrót i wyznaczenie sobie innej drogi było już za późno i tak prowadząc rower, gdzie z jednej strony była trzymetrowa przepaść do jeziora, a z drugiej dwumetrowe skały, czasami ścieżka pomiędzy paprociami dorastającymi do ramion i taki spacer z rowerem w zupełnej ciemności przez około 30 minut. Miałem jeszcze w zapasie 15 minut i dopiero połowę drogi za sobą. Na szczęście dalej już była droga po której można było już normalnie jechać na rowerze. 

Taka droga po moście z co jakiś czas wybrakowanymi deskami. 

Jak na amerykańskich filmach albo w grach komputerowych. Google wyznacza naprawdę super trasy!

Po drobnym pomyleniu drogi udało się, dotarłem równo na 6:45, jednakże na miejscu jeszcze nikogo nie było. Po 15 minutach dotarł jeszcze jeden Polak oraz właściciel tej firmy. Pokazał mi co mamy zrobić i pojechał. 

To co mieliśmy rozebrać do końca i uporządkować. Czyli "szoping" :)

Niefortunnie okazało się, że pod tą szopą był jeszcze beton do rozwalenia! To zajęło około 3 godzin dodatkowo, tak że musiałem zadecydować, czy zostaję i porządkuję to do końca i dzwonię do agencji, że nie dam rady przyjechać, czy też rzucam beton i pędzę do kolejnej pracy. Zadecydowałem po 7 godzinach noszenia desek, roślin, betonu, kamieni i innych ciężkich rzeczy, że kończę o 15, chociażby ze względu na to, że oprócz śniadania nic jeszcze nie jadłem. O godzinie 15:15 skończyłem pracę. Przede mną jeszcze godzinna przejażdżka na rowerze! Moje spodnie tej pracy oraz jazdy na rowerze nie przeżyły. 

Dżinsy po 8,5 godzinach ciężkiej pracy i 2h jazdy na rowerze

Do domu dotarłem totalnie brudny, wykończony i głodny! Nie wiedziałem, którą z opcji wybrać. Po szybkim prysznicu od Malinki dostałem torbę wałówki do jedzenia. Nie miałem już czasu na zjedzenie w domu, ale za to udało się zjeść w pociągu w drodze do centrum. Dotarłem dokładnie o godzinie 5. 
W tutejszym centrum sztuki współczesnej odbywały się dwie imprezy. Na jednej z nich ja pracowałem. Impreza, a raczej konferencja była poświęcona tematyce zdrowych oczu i uczestniczyło w niej około 1000 gości.

Konferencja, jeden z profesorów mówił o nowinkach dotyczących oczu.

Praca polegała na początku na staniu przy wejściu i trzymaniu tacy z kieliszkami. W tym miejscu można było za oknem podziwiać widok na Operę! Później już tylko zbieranie szklanek i tyle. Jednak 4 godziny chodzenia i noszenia pełnej tacy zrobiły swoje i nie miałem już siły na cokolwiek. Ale chyba musiałem się nieźle spisać, ponieważ manager baru poprosił mnie abym mu dał swoje resume!

Wykończony po całym dniu w barze. 

Wykończony poszedłem przywitać się z Malinką i jej znajomymi na "babskim" wieczorze, jednak długo nie wytrzymałem i wróciłem do domu gdzie padłem ze zmęczenia! Ciekawe co moje oczy, a raczej oczodoły mówiły na tej konferencji? :)

środa, 24 marca 2010

Spacer i wizja podwójnej pracy na jutro

Wczorajsza idea niemarnowania dni spodobała nam się na tyle, że dziś wyruszyliśmy zobaczyć dalsze zakamarki Sydney. W programie znalazł się już ostatni z 4 spacerów z naszego przewodnika. Początek spaceru rozpoczął się szybkim sprintem aby zdążyć na prom, na którym odsapnęliśmy i podziwialiśmy oddalające się centrum Sydney. Długo to nie trwało, ponieważ trzy przystanki promu dalej była już nasza przystań.

Widok oddalającego się Darling Horbour

Oddalające się centrum...

Welcome to BALMAIN


Stary odremontowany budynek z piaskowca

Na kole zębatym. Tryby pracowitości ruszyły. Jutro będę robotnikiem!

Skrzynka pocztowa w starym stylu

Na wypadek gdyby padało zawsze mam parasolkę...

Podczas spaceru dostałem telefon, że jutro mam się pojawić i mam pomóc w rozbiórce jakiejś starej szopy! Maximum 8 godzin od 6:45 rano. Strasznie mnie to ucieszyło i może na tym zleceniu się nie skończy! 
Do szkoły dotarłem lekko spóźniony, jednakże dużo mnie nie ominęło, ponieważ zajęcia dopiero się rozpoczęły (40 minut po czasie!). W przerwie dostałem kolejny telefon, tym razem z agencji hospitality. Zapytali czy jutro mam czas od 5? Bez wahania odpowiedziałem, że mam. Skoro rano pracuję załóżmy od 7 plus 8 godzin, to daje 15. W takim wypadku mam 2 godziny na powrót do domu, prysznic, zjedzenie czegoś i dotarcie do centrum do tutejszej galerii sztuki współczesnej. Jednym słowem jutro zapowiada się bardzo intensywny dzień!

wtorek, 23 marca 2010

NSW art galery i 1000 m2

Ze względu na brak pracy zaczynam się przyzwyczajać do czasu pracy Malinki i do życia nocnego. Jako że nie chcieliśmy, aby kolejny dzień nam uciekł, postanowiliśmy coś zobaczyć w Sydney. Tylko co można zwiedzić w miarę atrakcyjnej cenie? Wybraliśmy się do Galerii Sztuki NSW, zresztą tam będę pracować w piątek, więc oprócz zwiedzenia ciekawych dzieł sztuki zrobiłem rozeznanie w terenie przed piątkową pracą. 

Miłe orzeźwienie z rana

W drodze do galerii zobaczyliśmy stado rajskich ptaków

Art Gallery of New South Wales

W galerii trwały przygotowania do jakiejś dzisiejszej imprezy, więc zaobserwowałem z grubsza jak to będzie wyglądać w piątek. Jeśli chodzi o wystawę to nie zachwyciła czymolwiek porywającym. 

Wczesna sztuka Australii, czyli Aborygeni

Wczesna sztuka Australii, krajobrazy Nowej Zelandii

Sztuka azjatycka, czyli Katany

To fortepian czy fantazja butów na wysokim obcasie?

Po galerii odwiedzieliśmy katedrę, po czym Malinka udała się w stronę Darling Harbour, ja natomiast dotarłem na zajęcia na których po raz kolejny nic się nie działo. Po szkole dołączyłem do Malinki i jej znajomych ze szkoły. Wybraliśmy się do kina z ekranem o wielkości ponad 1000 metrów kwadratowych! Do tego film (Alicja w Krainie Czarów) był w trzech wymiarach! Robi wrażenie! 

W kinie gotowi na wrażenia 3D

poniedziałek, 22 marca 2010

Ponownie bez pracy...

Po całonocnym odpoczynku po wczorajszej pracy i słabym zarobku zadzwoniłem do osoby, która miała mieć dla mnie pracę na różnych budowach. Dla tego robiłem green card. Niestety okazało się, ze już nikogo nie potrzebują. Co za mój niefart... Co mogę zrobić aby coś zmienić? Do tego w szkole cały czas załamuję się poziomem nauczyciela i nauczania...

niedziela, 21 marca 2010

12 godzin pracy

Dziś niedziela, a mi się zapowiada długi pracowity dzień i z tego powodu się cieszę! W pracy pojawiłem się przed czasem i jeszcze nikogo nie było, więc w spokoju poczekałem przed frontowym wejściem. 15 minut po czasie trochę się zaniepokoiłem, że nikogo jeszcze nie ma, więc przeszedłem się do tylnego wejścia, gdzie wszystko było pozamykane. Na szczęście po kolejnych kilkunastu minutach wszyscy zaczęli się schodzić. Pierwszego klienta mieliśmy już przed czasem, co mogło oznaczać, że będzie dzisiaj bardzo duży ruch. Na szczęście było średnio dużo ludzi, ponad 12 godzinna praca naprawdę może wykończyć. Na sam koniec poszedłem na rozmowę do głównego szefa, który powiedział mi, że widać, że jestem mało doświadczony i że może mi płacić strasznie śmieszną kwotę za każdą zmianę, a raczej powiedział mi, że za trening... Jeszcze mógłby to być trening, gdyby mi coś mówił jak robić i coś podpowiadał, a ja po prostu pracowałem jak inni... Napiwki w tej restauracji są jeszcze mniejsze... Teraz już rozumiem dlaczego jest tam tak duża rotacja kelnerów. Ale to już wybór tego szefa. Po pracy przyjechał po mnie Yoyo z Sarą i razem wróciliśmy do domu samochodem. Zmęczony po prostu padłem!

Tak wygląda wejście do restauracji.

A w tle znany PeterPan's :)

Witający kucharz w oknie

sobota, 20 marca 2010

Nocna gra

Z rana powolne przygotowania i późniejsze popołudniowe moje wyjście do pracy. Otóż Yoyo dowiedział się, że potrzebują kogoś w restauracji Da Valentino w Crows Nest. 
Tak tak, restauracja ta sąsiaduje tuż obok z restauracją gdzie pracowała Malinka, ale z tego co się dowiedziałem jest tu bardzo duża rotacja pracowników, ale spróbować nie zaszkodzi i zawsze jakieś doświadczenie zdobędę.
Praca w miarę prosta, czyli nakrywanie do stołu, sprzątanie po gościach i podawanie wody i innych napojów... Około godziny 23:15 już było wszystko posprzątane i można było iść do domu. Wtedy dowiedziałem się, że mam też przyjść jutro na dwie zmiany. Z punktu widzenia finansowego to rewelacyjnie!

Takiego miejsca aby spać jeszcze nie widziałem. Ciekawa musi być poranna pobudka.

Wróciłem do domu, gdzie była impreza zorganizowana przez Yoyo i Sarę. Jednak jak przyszedłem to już była końcówka i po 15 minutach wszyscy już wyszli, a ja z Yoyo i Sarą zaczęliśmy grać w koszykówkę na trawniku. Po około godzinie zmęczeni, każdy wziął prysznic i poszedł spać.

piątek, 19 marca 2010

Miejsca widokowe

Dzień z tak zwanych dni domowych, czyli  głównie w domu z drobnym wypadem z Yoyo w kilka ciekawych miejsc widokowych.

Nowy punkt widzenia na Operę i Most

Nasza trójka na tarasie widokowym

Z Yoyo nadrabiamy braki żelaza w naszych organizmach


Przybliżenie na Operę

Jeszcze zrobię 2 zdjęcia! Zaczekajcie!

Nie to nie moja wina, że tu coś remontują...

Chociaż trochę uciechy znalazłem w gorącej czekoladzie ;)

czwartek, 18 marca 2010

Kurs na budowniczego

White card po raz kolejny, tym razem z powodzeniem, ale nie obyło się bez problemów z udowodnianiem mojej tożsamości. Tuż przed kursem musiałem biegim zdążyć do banku aby wydrukować potwierdzenie, że gdzieś w Australii mieszkam, jakby wczoraj nie mogli mi tego powiedzieć. Na szczęście udało się i teraz w ciągu 2 tygodni mam dostać dokument uprawniający mnie do wejścia na tereny budowy w całej Australii. Przez najbliższe dwa tygodnie muszę pokazywać specjalny certyfikat, który jest ważny tylko przez miesiąc. Oby był potrzebny...
Po kursie pokazałem się w agencji, gdzie dostałem kontakt do jednej osoby, która może mi załatwić pracę. Szybki telefon i mam się odezwać w niedzielę popołudniu.
W szkole dopadło mnie zmęczenie. Nauczyciel wyciągnął  trochę wniosków z wczorajszej lekcji, ale druga połowa już była o zadaniach jakie mamy zrobić. Najgorsze jest to, że to wszystko już nam mówił przynajmniej 5 razy i cały czas powtarza to samo w kółko, jakby mu się płyta zacięła...

środa, 17 marca 2010

Kim ja jestem, czyli rzecz o udowadnianiu swojej tożsamości

Ile potrzeba mieć dokumentów aby udowodnić swoją tożsamość? Otóż polskiego prawa jazdy mi nie uznali, tak samo jak legitymacji studenckiej. Jedyne co zostało wzięte pod uwagę to karty kredytowe oraz karta tutejszego ubezpieczenia medycznego, jednak te dokumenty nie wystarczały, aby móc uczestniczyć w kursie. Nawet nie było możliwości abym jakieś dokumenty doniósł w przerwie, czy aby nawet Malinka mi przywiozła. Po prostu muszę zrobić kurs w innym terminie. Na szczęście najbliższy jest jutro, ale to i tak dla mnie dzień straty! Wróciłem do domu trochę zdenerwowany zarówno na cały system, że trzeba zdobyć 100 punktów za dokumenty tożsamości, jak i trochę na siebie, że do końca nie sprawdziłem, co jest dokładnie potrzebne. Myślałem, że to ma być kurs typu RSA lub RCG. A tymczasem okazuje się, że zdobycie White czy też Green Card uprawniającej do pracy w sektorze budowniczym wymaga większego wysiłku. 
Ledwo co wróciłem do domu i opowiedziałem właśnie budzącej się Malince co i jak, gdy dostałem telefon z agencji, że sobotnia impreza została odwołana, czyli znowu bez pracy... 
W szkole aż szkoda gadać, ponieważ kolejny dzień stracony i nic interesującego, a nawet nie interesującego nie zostało przerobione... Na szczęście po szkole z częścią osób wyszliśmy do baru na piwko. Niestety wszyscy musieli uciekać już około 23. Ja zostałem i poczekałem na Malinkę aż skończy pracę. Niestety wszystko się przedłużyło do godziny 2 i do domu dotarliśmy około 5 nad ranem.

wtorek, 16 marca 2010

Transport publiczny to koszmar chyba w każdym mieście na świecie

Wstałem z samego rana i udałem się na rozmowę z drobnymi przygodami w transporcie publicznym. Spod samego domu mamy autobus, który podwozi nas na stację kolejową. W tym autobusie jest taki problem, że nie wiadomo w którą stronę jedzie, czy na stację, czy ze stacji, bo jeszcze zatacza koło po osiedlach. Dzisiaj przez przypadek odkryłem na czym polega to koło. Jednak przez tą wiedzę straciłem 20 minut. Później na stacji Town Hall pomimo godziny szczytu musiałem czekać na pociąg 15 minut (w godzinach szczytu jeżdżą raz na 2-3 minuty), ale na szczęście mając zapas czasu na interview dotarłem punktualnie. To miejsce do złudzenia przypominało mi firmę w której już byłem na rozmowie dwa razy i chcieli mnie po raz trzeci na to samo interview. Głośna muzyka, każą wypełniać formularz i czekać 30 minut na spotkanie się z osobą przeprowadzającą rozmowę. Zazwyczaj wchodzi się po 2-3 osoby. Na rozmowie padło pytanie na jakiej wizie tu jestem… I po tym pytaniu byłem już na 100% pewny że nie mam szans. Dostałem odpowiedź, że jeśli będą mnie potrzebować i nie zgłosi się wystarczająca liczba osób to do mnie zadzwonią… 
O godzinie 11 byłem już z powrotem w domu, gdzie Malinka właśnie powoli się przebudzała. W międzyczasie dostałem telefon z możliwością pracy na budowie, jednak jedyne czego mi brakuje to tak zwana white card znana również jako green card.  Długo się nie zastanawiając zamówiłem kurs za 100$ na jutro rano.
W szkole jak to w szkole bez zmian. Ponownie ten sam schemat, a do tego odczuwam, że w ogóle nie ruszamy do przodu z materiałem. Podczas przerwy zadzwonił do mnie Yoyo z pytaniem, czy jestem wolny w najbliższy piątek i sobotę. W piątek bez problemu, w sobotę mam pracować jako kelner dla tej agencji w której już pracowałem w tymsklepie z meblami. 
Podczas powrotu do domu strasznie mi się nie zgrała komunikacja miejska i uciekł mi autobus. Następny mógł być dopiero za godzinę, więc spacerkiem dotarłem do domu…

poniedziałek, 15 marca 2010

0,01% szansy na pracę

Rano obudził mnie telefon. Telefon w sprawie pracy! Czyli jakiś odzew jest! Jednakże jak tylko padło pytanie jaką mam wizę, już wiedziałem, że nic z tego nie będzie :( I tak było w tym przypadku. W drodze do szkoły dostałem kolejny telefon i jutro mam interview o godzinie 9:00. Jednak czarno to widzę. Nie chcę się negatywnie nastawiać, ale tutejsze realia już mnie nauczyły, że nawet jak wszystko jest już pewne na 99,9% to coś się stanie, że ten 0,01% zaważy. 
Nowy nauczyciel zaczyna być trochę irytujący. Pierwsza część zajęć polega na pogaduszkach o niczym do około godziny 18, potem sprawdza listę, a następnie schodzimy do sali komputerowej i udajemy, że robimy nasze zadania. Później po przerwie rozmawiamy po raz kolejny na temat kolejnego zadania, powtarza po raz 15 to samo, po czym sprawdza listę i to koniec zajęć. Jedyny plus to to, że naprawdę dużo mówi ładnym angielskim. 

niedziela, 14 marca 2010

Szukania ciąg dalszy i celu nie widać :(

Rano oczekiwanie aż Malinka się obudzi po strasznie ciężkiej nocy i pracy. Ten czas wykorzystałem na dalsze przeczesywanie Internetu w celu znalezienia potencjalnego dawcy chleba. Już naprawdę mam tego dosyć! Dlaczego nie mogę mieć trochę więcej szczęścia, trochę więcej powodzenia w tym szukaniu. Teraz zamiast tracić czas na męczenie się i szukanie równie dobrze mógłbym już zarabiać albo chociaż odpoczywać sobie na plaży… Miejmy nadzieję, że dzisiejsze poszukiwania przyniosą jakiś efekt. 

sobota, 13 marca 2010

Wieczorna wizyta w fast foodzie

Dzień śpiocha, czyli wyspałem się za wszystkie czasy. Wieczorem po odwiezieniu Malinki na stację kolejową razem z Yoyo i Sarą pojechaliśmy do Mc'Donalds'a! Jako że nie byłem głodny zamówiłem tylko frytki, za to moi współtowarzysze zjedli sobie po hamburgerze jak na amerykańskich filmach. Brakowało tylko abyśmy jeszcze jedli to w samochodzie :)

piątek, 12 marca 2010

Latać każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej

Po porannym zastanowianiu się i ocenianiu pogody zapadła decyzja, że idziemy na spacer po Południowej Głowie. Nazwa pochodzi z czasów kiedy do Sydney można było wpłynąć na statku. Aby się dostać trzeba było przepłynąć przez wąskie wejście do zatoki. Od północnej strony tego przejścia mieści się Północna Głowa i później plaża Manly, a od południa Południowa Głowa i plaża Bondi. 

W drodze mogliśmy podziwiać znaną już nam bardzo dobrze Operę


Statki marynarki wojennej...

Oraz piękne plaże z domkami.

Dzieki wiszącym mostom można było poczuć trochę adrenaliny

Skaliste wybrzeże

W sam raz dla zodiakalnego koziorożca i nie tylko. W końcu latać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej... 

Albo wystarczy nauczyć się lewitować

No to hop!

Obrona Sydney ? Tylko dlacego strzelamy w centrum ?

Latarnik 2010

Piękny zachód słońca 

Schowałem słońce... do kapelusza

Jak już słońce się schowało i nie było możliwości spacerowania, skierowaliśmy się w stronę przystanku. Do kolejnego autobusu było jeszcze około 15 minut, a po drugiej stronie ulicy kusił nas lokal z kebabami. Ulegliśmy tej pokusie i dokładnie w tym samym czasie przejechał nam autobus 10 minut wcześniej niż powinien. Następny za 30 minut. Przynajmniej był czas aby delektować się zakupioną pokusą.

czwartek, 11 marca 2010

A miało być tak pięknie...

Poranny porządek czynności (śniadanie i sprawdzenie poczty) nie przyniósł dobrych wieści. Otóż dostałem wiadomość, że w nowej pracy nie mogą mnie przyjąć bez samochodu. Mimo, że na rozmowie wszystko uzgodniliśmy i nie było z tym problemu. Po wymianie trzech maili już wiedziałem że z tej pracy nic nie będzie, a miało być tak pięknie...
Po południu przyszykowałem się do wyjścia. Przed spotkaniem udało mi się spotkać z Malinką, która oczywiście zrobiła mi zdjęcie: 

Gotowy i zwarty do pracy.

Ruszyłem w stronę agencji, a później do centrum handlowego. Praca była w sklepie z ekskluzywnymi meblami. Na początku trzeba było przygotować drobny poczęstunek, a później z nim chodzić po sklepie i częstować gości kanapeczkami oraz różnego rodzaju napojami takimi jak wino, piwo, soki, napoje gazowane. Po 4 godzinach chodzenia z pełną tacą z pełnymi kieliszkami i szklankami ręka mi już odpadała. 
Powrót do domu nie zajął mi długo, ponieważ praca była w pobliskim centrum handlowym. Gdy przyszedłem do domu zastałem Malinkę z Yoyo oglądających "pełną chatę".

środa, 10 marca 2010

Mam pracę!!!

Z samego rana pojechałem na rozmowę. Okazało się, że główna siedziba firmy znajduje się 100 metrów od przystanku autobusowego na którym wysiedliśmy po niezatrzymaniu się przez kierowcę na naszym przystanku kilka dni temu. Dojechałem tam sporo przed czasem, więc zdążyłem się jeszcze rozejrzeć po okolicy. Wejście do  siedziby firmy wygląda następująco:

Wejście do głównej siedziby potencjalnego miejsca pracy

Firma zajmuje się sprzedawaniem pięknych wydruków zdjęć na płótnach o bardzo dużych rozmiarach, tak jak widać na zdjęciu powyżej. Ja miałbym być osobą która sprzedaje je w różnych centrach handlowych na specjalnie wyznaczonych stoiskach. W sumie to by było bardzo dobre dla mnie. Sprzedawałbym to co lubię robić, czyli zdjęcia, rozmawiałbym z ludźmi a do tego jeszcze zarabiał.
Po rozmowie i ustaleniu wszystkich szczegółów mam zacząć pracę już w tą niedzielę! Nareszcie zaczyna się wszystko układać! 
Wróciwszy do domu podzieliłem się dobrymi wieściami z Malinką i po śniadaniu (moim drugim) pojechaliśmy do centrum. 
W szkole nowy nauczyciel. Stosunkowo ciekawy były agent turystyczny. Mówi dużo i ciekawie i najważniejsze, że nie czyta naszego podręcznika tak jak poprzednia nauczycielka! Traktuje nas też już dużo poważniej.
Po szkole poszedłem odwiedzić Malinkę w pracy. Tam poznałem dwóch stałych bywalców baru i podczas rozmowy z nimi mój kapelusz zrobił niesamowitą furorę, ponieważ na początku zostałem poproszony o pożyczenie go na minutę do zdjęć, później na dłuższą chwilę, a następnie ktoś chciał go ode mnie odkupić. Jednak mu się nie udało z powodu braku konkretnej poważnej oferty. Razem z Malinką wyszliśmy na jej przerwę po której już wróciłem do domu.

wtorek, 9 marca 2010

"Ta osoba mnie zadziwia"

Odważyłem się i odpowiedziałem na maila. Jakiś tydzień, dwa tygodnie temu podczas jednych z wielu poszukiwań pracy zaraz po wysłaniu aplikacji dostałem wiadomość brzmiącą mniej więcej tak: "Ta osoba mnie zadziwia". Po otrzymaniu tego maila jedyne czego byłem pewien to to, że nie był on zaadresowany do mnie. Wtedy postanowiłem poczekać, jednak już sporo czasu minęło i warto było się dowiedzieć co i jak, skoro kogoś zadziwiam to powinien się odezwać, no chyba że to było ironiczne. Zresztą co mi szkodzi napisać, nie mam nic do stracenia! W oczekiwaniu na odpowiedź zrobiłem prezentację na dzisiaj do szkoły  i powysyłałem kilka kolejnych aplikacji o pracę.
Moja prezentacja bardzo się udała, a w szczególności wykres, w którym każdy słupek wlatywał oddzielnie. W końcu musiałem pokazać że z komputerami jestem na "ty", szkoda tylko, że nie ze swoim... 
Podczas przerwy sprawdziłem sobie pocztę i dostałem odpowiedź na wysłanego dzisiaj maila! Tamto stanowisko już zajęte, ale jest inne, na które mam szanse aplikować. Szybko odpowiedziałem i już jutro idę na rozmowę :)
Po przerwie nauczycielka oświadczyła, że dziś jest jej ostatni dzień nauczania z naszą grupą (widocznie petycja o zmianę nauczyciela podziałała). Może teraz będzie ciekawiej, tak jak przypadło na zagadnienie marketing! 
W domu jak już zdążyłem się ogarnąć przyjechał Yoyo z Sarą i wszyscy razem jedliśmy pizzę na ogromnym łóżku :)

poniedziałek, 8 marca 2010

Czas na przeprowadzkę?

Z samego rana wyszedłem do pracy! Wczoraj wieczorem dostałem SMS-a, że dziś mogę pracować w przeprowadzkach jako osoba do przenoszenia mebli. Jak dla mnie rewelacja! Miałem być o godzinie 9 w centrum Chatswood. Do krótkich dystansów rower sprawdza się wyśmienicie! Niestety praca potwierdzana SMS-em trochę mniej, ponieważ do spotkania doszło dopiero około godziny 10:15. Pojechałem starym jaguarem razem z Zimbabwejczykiem do miejsca z którego wzięliśmy ciężarówkę do przewożenia. Następnie wyruszyliśmy w okolice Bondi, gdzie jakieś małżeństwo przeprowadzało się z pięknie położonego mieszkania tuż nad oceanem, gdzie do plaży było kilka minut pieszo, do pokoju bez łazienki oddalonej około 3km od brzegu. Ciężka praca to nie była, tylko kilka półek, materac i jakaś skrzynia. Około godziny 12 już byłem w domu. 

Podczas jedzenia późnego śniadania razem z Malinką zorientowaliśmy się, że w telewizji transmitują rozdanie Oscarów. Z chęcią je obejrzeliśmy, także czas szybko zleciał i musiałem już wychodzić do szkoły. No i nie zdążyłem zrobić na dziś prezentacji, ale na szczęście jest  jeszcze czas do jutra. Przez całe zajęcia inne osoby miały prezentacje, niektóre z nich były na bardzo podobny temat. 

Zanim wróciłem do domu zrobiłem jeszcze drobne zakupy z małą niespodzianką dla Malinki z okazji dnia kobiet :) Jak wróciłem do domu wszyscy byli w jednym pokoju i leżeliśmy sobie w wielkim łóżku.

niedziela, 7 marca 2010

Lane Cove National Park i jego mieszkańcy

Od samego rana, a raczej popołudnia zastanawialiśmy się co możemy zrobić, aby nie stracić dnia. Opcje były dwie: ambitna i mniej ambitna. Stanęło na mniej ambitnej, czyli spacerze po okolicy. Niedaleko naszego mieszkania znajduje się park narodowy.

Zbyt dużo świeżego powietrza szkodzi

Takie widzieliśmy w zoo, a teraz mamy w naturalnym środowisku


Znaleźliśmy wypożyczalnię łódek, kajaków oraz canoe

Kaczki odpoczywające sobie nad rzeczką opodal krzaczka

Kaczka dziwaczka... krasnal?

Zielalańcza, czyli zielona pomarańcza w rzeźbie

Nareszcie coś do jedzonka!

Po przyjściu ze spaceru zrobiliśmy sobie wspólne jedzenie, a potem jeszcze miałem trochę czasu aby napisać kolejne zadanie zaliczeniowe do mojej szkoły.