niedziela, 28 lutego 2010

Jutro interview


Tuż po obudzeniu się dostałem SMSa z prośbą o sprawdzenie maila dotyczącego jutrzejszego interview. Niestety w nowym miejscu jest stosunkowo ciężko z dostępem do sieci. Na szczęście udało mi się sprawdzić i jutro idę na rozmowę o pracę do firmy marketingowej. Strona wygląda naprawdę zachęcająco, wszystko okaże się jutro!
Po południu wyszliśmy na mecze koszykówki naszych współlokatorów. Nie spodziewałem się, że aż tyle osób w niedzielę po prostu przyjdzie i będzie grać w koszykówkę i to od licealistów po dorosłych.

Obserwujący i kibicujący

Po meczach poszliśmy do tajskiej restauracji na pyszną kolację. Po powrocie zmęczeni wszyscy poszliśmy spać.

Zabawa w "kto pierwszy ten lepszy" z nowymi współlokatorami :)

sobota, 27 lutego 2010

Przeprowadzka i praca

Nareszcie nadszedł ten dzień. Przeprowadzamy się. Z samego rana dopakowaliśmy nasze rzeczy tak, że idealnie wyrobiliśmy się z czasem. Zapakowanie 3 rowerów 3 walizek i sporej ilości toreb nie zajęło nam dużo czasu, także o godzinie 11 już byliśmy w drodze do nowego domu!

Do późnego popołudnia rozpakowywaliśmy rzeczy i nawet chwilę udało nam się zdrzemnąć na trawce w ogrodzie. Malinka pojechała pracować do Piotrusia Pana, a ja dostałem telefon, że jeśli chcę pracować dzisiaj w pizzerii razem z nowymi współlokatorami to mam przyjechać pod wskazany adres. Trochę jeszcze zaspany szybko się przebrałem i dojechałem na godzinę 18. Dziwne to miejsce a w szczególności mąż właścicielki. W sumie nic nie robi a uprzykrza wszystkim pracę, zresztą samo miejsce nie jest na tyle przyjazne, aby chciało się do niego wracać. Przed godziną 21 już praktycznie nie było ruchu i wróciłem do domu, nowego domu :)

W salonie w nowym mieszkaniu

Jeden z ważniejszych członków rodziny. Prześmieszny flegmatyczny łapacz much, niestety powinien częściej się myć.

Zmęczenie i radość z przeprowadzki potrafi pogiąć człowieka.

piątek, 26 lutego 2010

Życie nocne w Sydney

Poranek i przedpołudnie bez nowości podobnie jak wczoraj z dodatkiem pakowania do jutrzejszej wyprowadzki. Malinka przyszła około 4 i zaczęliśmy się szykować do wyjścia, aby poznać trochę życia nocnego w Sydney. Na początek z drobnymi problemami dotarliśmy do mieszkania pełnego Brazylijczyków. Tam około godzinka czasu zleciała na rozmowach, po czym pociągiem pojechaliśmy do Kings Cross czyli jednej z najbardziej rozrywkowych miejsc w Sydney. Tutaj jest zawsze najwięcej otwartych lokali i najwięcej się dzieje, jeśli chodzi o życie klubowe i rozrywkowe.


Before party w domu u Brazylijczyków

Czas się zbierać

Nocne rozmowy w barze

Trochę posiedzieliśmy, potańczyliśmy i nie wiadomo kiedy zrobiła się godzina 2 w nocy. Do centrum uciekł nam autobus, na szczęście nie było to daleko. Z centrum już wiedzieliśmy do jakiego autobus nie wsiadać, aby nie było niespodzianki i sprawnie dojechaliśmy do domu około 3:30. Jutro wczesna pobudka, ponieważ już o 10 mamy być gotowi do wniesienia naszych rzeczy do samochodu i przeniesienia się do nowego miejsca!

czwartek, 25 lutego 2010

Koniec OH&S(BHP), pewnie będzie ciekawiej

Od rana zająłem się pracami domowymi oraz szukaniem pracy przez internet. Następnie był już czas wyjść do szkoły na BBQ z okazji zakończenia pierwszego 5-tygodniowego tematu OH&S oraz pożegnania nauczycielki.
Tam właśnie płynę

Jak zwykle zachwycająca Opera!

Okazało się, że zostałem wyróżniony (tylko dwie osoby z całej grupy dostały dyplom za inne osiągnięcia). Po mini uroczystości przy BBQ poszliśmy na piwo do pobliskiego baru razem z naszą nauczycielką, która postawiła wszystkim po piwie, a dokładniej kupiła 5 dzbanków.

Kurs w szkole = $3500, bilet kwartalny aby dojeżdżać codziennie do szkoły = $450, ta chwila kiedy zostaje się wyróżnionym = bezcenna :)

Nauczycielka stawia 5 dzbanków piwa, ale miło!

Nauczycielka ze swoją kartką z podziękowaniami

Wyróżnieni studenci :)

i ich dyplomy

środa, 24 lutego 2010

ZOObaczyć trzeba! Słodki miś koala :)

Wczoraj nie udało się ze względu na dziurawą dętkę, za to dziś po wczorajszym sklejeniu można już było ruszyć w stronę ZOO! 
Wejście do zoo

Może to się wydawać miejsce dla dzieci, ale to ZOO robi wrażenie. No i udało się w końcu zobaczyć wszystkie typowe zwierzęta żyjące w Australii!

W oczekiwaniu na foki

I oto jest, zaraz ochlapie publiczność!

Przyczajony tygrys...

...ukryty smok! lepiej się nie zbliżać! Odwrót!

Pokaz ptaków z widokiem na most i operę!


Udało się rozdziobać, teraz gdzie nagroda?

Nie pokażę!

- Hej czy wiesz czemu ludzie się tak zachwycają tą operą?
- Nie gadaj tylko jedz!

UWAGA! Złodziej jednodolarówek!

Oto my i panorama Sydney

Mój zodiakalny znak.

Co tam jest, no co?!? Zobacz jakie śmieszne człowieki!

"Za ogrodzeniem żyje wielki świat"

Ach to obserwowanie ludzi, którzy nas obserwują jest strasznie wyczerpujące

Wiem, że mam słaby słuch, ale z takimi uszami już mi to nie grozi!

Ups, poleciało.

Nie, nie schowam głowy w piasek.

No i co ciekawego mi powiesz?

Zazdrości się takiego widoku co nie?

Zielono mi!

Szczurek z rana jak śmietana :)

Chodzenie po linie... z palcem w nosie!

OBIAD! Co? Gdzie, jak?

Już schodzę!

Swędzioszek.


No co? Ja też od czasu do czasu muszę coś zjeść w przerwie spania.

Wspólny posiłek na drzewie, bo trzeba się wspierać...

Proszę nie przeszkadzać podczas jedzenia!

Pora na popołudniową drzemkę

Myśleliśmy z Malinką, że uda nam się obejść cale zoo przez 3 godziny. Jednak przy naszej dokładności oglądania i robieniu zdjęć to okazało się niemożliwe i byliśmy tam 6 godzin co ledwo nam wystarczyło! Do szkoły doszedłem lekko spóźniony, kończyliśmy ostatnie zadania. 

wtorek, 23 lutego 2010

Gdzie ta praca, gdzie ten szał, no gdzie to jest?

Tuż po porannym ogarnięciu się wyjechałem na North Sydney w poszukiwaniu szczęścia w znalezieniu pracy. Następnie swoje poszukiwania przeniosłem do Sydney, a później przejechałem się do pizzerii w której byłem jakiś czas temu. Wszystko z rezultatem jakim można się spodziewać, czyli albo na 100% nie albo może zadzwonią, czyli 99,9% że nie zadzwonią! Po tych przejażdżkach był już czas aby iść do szkoły, w której nic nadzwyczajnego się nie działo. Za to jak wróciłem do domu czekał na mnie wspaniały przepyszny obiadek :)

poniedziałek, 22 lutego 2010

I znowu dziura w oponie!

Z rana, tzn. przed południem zaczęliśmy przeglądać i robić porządki w tysiącach zdjęć jakie już zrobiliśmy w lutym. Trochę się tego uzbierało. Po około 2 godzinach po prostu usnąłem i gdyby nie wcześniej nastawiony budzik spóźniłbym się do szkoły. Tam mieliśmy dość ciekawe ćwiczenie, które już kiedyś zresztą miałem na zajęciach w SWPS-ie. Po powrocie ze szkoły do domu praktycznie od razu wyszedłem, a raczej pojechałem na rowerze po Malinkę. Spotkaliśmy się w parku gdzie stał jej rower zostawiony dla mnie kilka dni temu.

Wracając do domu zła passa łapania flaka niefortunnie przeszła na Malinkę, bowiem pękła jej dętka w tylnim kole. Na nieszczęście nie miałem ze sobą niczego aby tą dziurę załatać, więc zostawiliśmy rower koło pobliskiej stacji benzynowej. Malinka złapała autobus, a ja podjechałem na rowerze na przystanek gdzie wysiadła i razem się przespacerowaliśmy do domu. Trochę to wydarzenie pokrzyżowało nam plany na jutro. Cóż, wszystkiego przewidzieć się nie da.




W drodze sprawdziliśmy czy na rozkładzie jest numer autobusu, który wczoraj się nie zatrzymał na przystanku. I BYŁ!!! Nawet godzina się zgadzała, o której wtedy przejeżdżaliśmy! Po większym dochodzeniu dowiedzieliśmy się, że ten autobus zatrzymuje się tylko jak ktoś chce wsiąść. Zupełnie nie rozumiem tego systemu!

niedziela, 21 lutego 2010

Plażowy Nowy Rok Chiński z ciężkim powrotem

Po wczorajszym, a raczej dzisiejszym powrocie do domu miałem wybór: albo się wyspać i stracić cały dzień, albo wstać w miarę wcześnie i zrobić coś ciekawego. Razem z Malinką wybraliśmy drugą opcję. Po śniadaniu pojechaliśmy w stronę plaży Bondi! Tam mogliśmy albo zrobić to co duża część osób, a mianowicie położyć się na plaży i po prostu korzystać ze słońca, albo przespacerować się piękną ścieżką widokową pomiędzy plażą Bondi a Coogee. Jako że w naszym przewodniku mieliśmy dobrze opisaną tą drogę, postanowiliśmy w końcu w całości ją zobaczyć.

Płynie, płynie i upadł.


Surfuje, surfuje, ale i tak upadnie...


Wygłupy na skale


Kupy, a raczej mewy na skale.


Mistrz drugiego planu!


Wybrzeże z pieniącymi się falami


Niesamowity widok, cmentarz tuż nad brzegiem oceanu. To dopiero pośmiertna miejscówka.


50 metrów dalej jakby nigdy nic przyjemnie toczy się gra w bule, czyli tutejszy bardzo popularny bowling.


Kolejny basen tuż nad brzegiem oceanu. Chyba każda plaża posiada swój własny (woda z oceanu)

A kuku!


Po spacerze pojechaliśmy prosto do centrum na dzisiejsze obchody nowego chińskiego roku, gdzie zobaczyliśmy pochód, który tak naprawdę myślałem, że zrobi na mnie lepsze wrażenie.

Drużyna Taekwondo

Jeden ze znaków: Smok

Jeden ze znaków: wąż

Jeden ze znaków: baran

Jeden ze znaków: kura

Zawsze chcaiłem zobaczyć taki pokaz na żywo. Smok z kilkunastu ludzi goniący kulkę.

Jeden ze znaków: pies

Jeden ze znaków: świnia

Jeden ze znaków: szczur

Kolejny kilkuosobowy smok a po prawej dwuosobowe smoki


Zanim parada się zakończyła poszliśmy do pobliskiego miejsca gdzie siedzieli znajomy Malinki z jej szkoły. Ma strasznie sympatyczną klasę!
Przemiłe spotkanie z klasą Malinki.  

Do domu musieliśmy wrócić autobusem, ponieważ ostatni prom już dawno uciekł. Zobaczyliśmy autobus który jedzie przez naszą dzielnicę. Ku naszemu rozczarowaniu wspaniały pojazd nie zatrzymał się na przystanku tam gdzie miał się zatrzymać. Spytaliśmy kierowcę, czy może się zatrzymać, ponieważ przycisk „na żądanie” nie działa.
- nie, nie mogę, ten autobus się nie zatrzymuje na tym przystanku a przycisk jest specjalnie wyłączony.
Wiedzieliśmy że to nie prawda, ponieważ jak jechaliśmy na PalmBeach to się zatrzymał. Ale może ten akurat się nie zatrzymuje ze względu na godzinę 2:28 w nocy.
- Jak to się nie zatrzymuje, przecież z tego przystanku wsiadaliśmy i jechaliśmy.
- Nigdy się tu nie zatrzymuje!
- A czy może się Pan zatrzymać na najbliższym przystanku?
- Nie!
- A jak się nazywa pierwszy przystanek na którym się Pan zatrzymuje?
- Centrum Handlowe Warringah.

Popatrzyliśmy tylko na siebie i już więcej się nie odzywaliśmy do kierowcy, bo widać było że z takim się nie dogadamy. Po 5 minutach przejechaliśmy most zwodzony, po kolejnych 5 wjechaliśmy w czarną otchłań, żadne latarnie nie świeciły, a autobus mknął drogą którą pieszo już na pewno nie dalibyśmy rady wrócić, w szczególności o 3 nad ranem. Autobus zatrzymał się przy centrum handlowym o którym wspomniał kierowca. Szczegół że to centrum znajdowało się około 8 kilometrów od przystanku na którym powinniśmy wysiąść… Na nasze szczęście za 35 minut był autobus w 2 stronę, tym razem już „normalny”, który zatrzymał się na przystanku na którym mogliśmy spokojnie wysiąść i 15 minut przespacerować się do domu. To już nieważne że jechał przez Manly, czyli można powiedzieć, że w dniu dzisiejszym „zaliczyliśmy” trzy najsłynniejsze plaże w Sydney (Bondi, Coogee, Manly) i kilka mniejszych :)