wtorek, 29 września 2009

Wylotu nadszedł czas... Do zobaczenia w Sydney!

Po wczorajszym pakowaniu 20 kilo, dzisiaj waga lekka, czyli około 5-6 bagażu podręcznego, czyli jakaś książka, laptop, ładowarka, dokumenty, jakie pieniądze na drobne wydatki, telefon z polskim numerem i 2 na numer AU, jakaś przekąska, aparat foto, notes długopis. Na lotnisku kupi się jeszcze gazetę.
Kurcze ale tego wszystkiego się zbiera!
Jeszcze tylko docisnąć, usiąść, zasunąć... UFF pakowanie zakończone. Oby mi się nic nie przypomniało w ostatniej chwili...

Do zobaczenia w Sydney!!!

Sukcesy pomimo porażek



Dzień można, a nawet trzeba zaliczyć do dni udanych, a dlaczego? Już zaczynam opisywać od samego początku :)

Pobudka w miarę wczesna, jak na mnie oczywiście... Szybkie śniadanie i pędzienie na uczelnie, tak jakbyśmy pędzili na wykład na pierwszym roku. Umówiliśmy się bez zobowiązania z promotorem. Mielimy odebrać w końcu nasze dyplomy z suplementami w wspaniałym światowym języku angielskim. Jak przystało na studentów wzięliśmy numerek i ... 35 osób przed nami. No ładnie teraz czekanie do 12:30 minimum w tej samej sprawie co w piątek 2 dni temu. Nie minęło 5 sekund i zostaliśmy zauważeni przez prof. promotora i poszliśmy za nim w pierwszej kolejności do okienka. Zostaliśmy przedstawieni Pani, która już usłyszała całą historie od profesora. Następnie odwiedziliśmy już znany mi pokój asystentki rektora, która to już też od profesora dowiedziała się wszystkiego. Nawet prof. jak weszliśmy powiedział i przeprosił za swoją piękną rozbudowaną mowę :) Pani asystentka już mnie znała i na szczęście mój dyplom był już w dziekanacie gotowy do odbioru. Gorzej z Malinki suplementem bo co się dowiedzieliśmy to nie został nawet sporządzony!!! No nic odebrać w tym pokoju nie mogliśmy, musieliśmy zaczekać na swoją kolej, czyli pewnie do 12:30. Ale warto, aby już tą sprawę załatwić.
Na naszą korzyść grał wbrew pozorom czas. Najprawdopodobniej duża ilość świeżych studentów pobrała numerki, a wybiła godzina, kiedy pierwsze zajęcia się rozpoczęły i numerki zaczęły szybko schodzić, tak że już parę minut po 10 staliśmy przy okienku i załatwialiśmy nasze dyplomy. Z moim jak już pisałem nie było problemów chociaż nie wiem czy osoby znają takie słowo w języku angielskim jak magister. Otóż okazuje się, że jak jest pole "the degree awarded:" to jest wpisana polska nazwa "magister". Podobno tak powiedział minister edukacji i tak musi zostać! OK nie będe się kłócić...
Wracając do dyplomu Malinki okazało się prawdą to że nie został nawet przygotowany do tłumaczenia! A za każdym razem ta sama stara śpiewka: "jest u tłumacza, nie wrócił jeszcze od tłumacza". Nie wrócił, bo nie został tam wysłany! I po co tak mówić. Rozumiem, że to dziekanat, ale gdyby to szybko załatwili to już byśmy nie przychodzili i nie zawracali im głowy, a tak to jeszcze raz będzie trzeba stać w kolejce. No ale taka mają politykę i chyba już tego nie zmienimy... Miejmy nadzieję, że tak jak obiecali jutro wyślą wiadomość na kiedy będzie gotowy przetłumaczony suplement. Mają go zeskanować i wysłać mailem! Oby im to się udało, bo do mnie nie zadzwonili tak jak obiecali, że suplement jest już podpisany. Już mielimy odejść po wyżej opisanym załatwieniu sprawy, a tu okazuje się, że dyplom (niestety tylko dyplom) w języku angielskim się znalazł i mogą nam go dać! świetnie, chociaż taki sukces pomimo porażki :)

Dalej pojechaliśmy sprawdzić koszt wymiany baterii w laptopie, ponieważ moja wytrzymuje max 15 minut. Niestety okazało się to drogą i niepewną inwestycją (30 PLN za jedną przegrodę baterii) ponieważ kole miał tylko nowe roczne. Zrezygnowaliśmy i pojechaliśmy do cioci, z którą spędziliśmy jak zwykle bardzo miło czas rozśmieszani jej opowieściami :)

Jednak to co miłe musi się skończyć i trzeba było zacząć, albo i skończyć się pakować! Dziś bagaż główny z ubraniami cięższymi kosmetykami, ładowarkami, golarkami, kurtką przeciwdeszczową, śpiworem, butami, buty wyjściowe, klapki, bateriami, rzeczami do pływania (w jakich strojach tam pływają nie wiem) no i wreszcie lekami. Po wstępnym szybkim spakowaniu bez większego zastanowienia się waga okazała się łaskawa i nie przekroczyła 20 kg!!!:

Nowina świetna, więc można było jeszcze dopakować takie sprzęty jak jakiś obiektyw do aparatu i flash, większy ręcznik, żel pod prysznic, zapalniczka. Teraz już więcej rzeczy nie pamiętam, ale ze wszystkich bardzo się cieszę! Jutro jeszcze tylko pozostałe rzeczy do bagażu podręcznego i będzie super. Niestety to by było za piękne! Już po ostatnim zapięciu walizki okazało się, że jest zepsuta! Suwak od spodu nie trzyma i cała walizka się otwiera! Jak dobrze, że teraz to odkryliśmy! Ale do czego się spakować?!?
Na szczęście znalazła się walizka. Nie wierzyłem, że zmieści się do niej to wszystko co do tej, ponieważ wizualnie wydawała się mniejsza. Ku mojemu zdziwieniu podołała temu zadaniu i już teraz mogę powiedzieć, że bagaż główny mam spakowany i waży 20,6 kg! Bagaż Malinki 22,4, ale jej walizka sama waży z 5 kg. Cóż za ulga! Pytanie czy pozwolą mieć taki lekki nadbagaż. W końcu i tak dokonaliśmy tego niesamowitego wyczynu i spakowaliśmy się w 20 kg na rok! SUPER!
Już jutro wylot, więc idę spać. Jeszcze jutro o godz. 9 do mojego pokoju ma się wprowadzić nowa lokatorka. świetna wymiana!


poniedziałek, 28 września 2009

Znajomi, promotor, rodzina. A pakowanie stoii w miejscu

Dzień pomimo że rozpoczął się dla mnie wcześnie rano to przeleciał jak batem strzelił...
Spotkanie z promotorem, następnie chwilka na giełdzie po płytki aby zarchiwizować dane z dysku twardego, szybkie pożegnanie z kolejnymi znajomymi i powrót do domu gdzie rozpoczęły się przygotowania do obiado-kolacji. Potem miły wieczorek. Cieszę się, że rozmowy przeszły na tor w sumie ważniejszej sytuacji jaką jest narodzenie nowego członka rodziny. Tak zostanę wujkiem już w grudniu! Ale to już wiem od dłuższego czasu. Gorszej informacji dowiedziałem się wczoraj, otóż brat mojego dziadka umarł. Przeżył 99 lat!



Właśnie takich chwil się obawiałem, że będą podczas wyjazdu. Chwile miłe i przykre. Zaplanowane i wiadome od dłuższego czasu i te niespodziewane i smutne. Mam nadzieję, że to już koniec i życie tu w Polsce będzie toczyło się bez przykrych niespodzianek. Tak w tej zadumie idę się położyć...

niedziela, 27 września 2009

Spakowane ubrania = 20,5kg a reszta?

Pozytywy dnia:
- spakowałem ubrania łącznie z butami co waży lekko ponad 20 kilo (razem z walizką)
- spotkalimy się ze znajomymi w starej-noowootwartej pizzerii :) była pycha
- odwidzieliśmy włości ziemskie znajomych
- spotkaliśmy się z bratem Malinki oraz z jego dziećmi. Niestety albo i stety spały ;-P
- w 30% uporządkowałem dane na dysku twardym
- nauczyłem się umieszczać posty ze zdjęciami wysyłając tylko e-mail z telefonu (przykład poprzedni post)
- banalnie można połączyć profile bloggera z facebookiem

Co do przydatnych rad dotyczących pakowania to postaram się jako tą wiedzę usystematyzować i opublikować w którymś dniu kolejnym, ale to już nastąpi po generalnym spakowaniu, kiedy będę mieć bagaż główny równy 20 kilo + podręczny około 6 kilo + laptop.
Dlaczego i po co są te limity?!? Jak można się spakować w 20 kilo - waga walizki i wyjechać na cały rok!!! Gratuluje osobie której jej się to uda i weźmie wszystko co potrzebne. A osobie, która ustawiła taki regulamin hmmm... bez komentarza. Najgorsze jest to, że każdy dodatkowy kilogram kosztuje 25€!!! Grrr

sobota, 26 września 2009

pakowania ciąg dalszy

i tak oto w tej walizce znajdują się moje ubrania na najbliższy rok.
To znaczy SAME ubrania i to jeszcze nie wszystkie, ponieważ pozostają do spakowania kosmetyki, ładowarki i inne niezbędne przyrządy ułatwiające przeżycie.

skomplikowana procedura odbioru dyplomu

Rozpocznę od tego, że wczoraj słuchałem melodyjki, dzisiaj przed wyjściem postanowiłem, że może lepiej bym się zorientował czy warto jechać i... zadzwoniłem. To był błąd, ponieważ tylko straciłem cenne chwile, które potem były mi bardzo potrzebne.
Potrzebne do zdobycia numerka, aby stanąć w kolejce do dziekanatu! Podejrzewam, że przez te chwile mógłbym jeszcze dostać numerek i spokojnie sobie poczekać godzinę, aby jak tylko przyjdzie moja kolej powiedzieli mi, że mój dyplom jest jeszcze u tłumacza i ewentualnie postawili pieczątki rektora. Niestety będąc o godzinie 13:01 nie dostałem numerka, aby porozmawiać z Panią w dziekanacie przez 3minuty. W nawiasie mówiąc dziekanat jest czynny do 14, a na karteczce, na której powinien być numerek było napisane nawet, że do 15! Jednak jak to ja nie poddałem się tak łatwo i poszedłem do dziekanatu dla wykładowców i wytłumaczyłem im całą moją sytuację… Okazało się, że nic nie mogą tam zrobić (kwestia postawienia pieczątek oraz sprawdzenia czy już jest dyplom z podpisem) i powiedzieli mi, że mogę poczekać, ale nie mają pewności czy zdążę!!! Była to godzina 5 po 13!!! Ewentualne nowe numerki mogą być wydawane, jeśli na godzinę będzie numerek mniejszy o dwadzieścia, niż maksymalny obecnie… Ja tego też niezrozumiałem!?! Jaki jest maksymalny obecnie? Czy mam stać przy maszynie do wydawania szczęśliwych numerków i mam przyciskać jak tylko się kolejny numerek wyświetli? Nie wiem, ale mniejsza o to, w tym pokoju (dziekanatu dla wykładowców) znalazł się przemiły pan, który dal mi numerek 100. Powiedział, że on już go nie potrzebuje i jeśli będę miał cierpliwość to mogę sobie poczekać. Uff, czyli wiem, że już się czegoś dowiem. I tak minęła niecała godzina i na 3 minuty przed 14:00 Pani w okienku miała dla mnie ten cenny czas, który wykorzystałem jak tylko potrafiłem. Dostałem do dyplomów pieczątki Pana dr hab. Jedno z głowy teraz dyplom z suplementem w języku angielskim, o który mi tak naprawdę najbardziej chodziło. Okazało się, ze mój dyplom jest i czeka na podpis Pana, którego wcześniej niemiałem pieczątki (ciekawe czy teraz ja postawią panie w dziekanacie). Chcąc dowiedzieć się jak najwięcej wypytałem się o dyplom dla Malinki. Niestety nie wrócił od tłumacza. Pozwólcie, że to zostawię już bez komentarza, jak to się dzieje, że oboje się broniliśmy przy tej samej komisji, z tym samym promotorem, o tej samej godzinie po tym samym kierunku, a mój dyplom ma inne nazwisko kierownika podstawowej jednostki organizacyjnej, bez jego pieczątki jest winnym trybie tłumaczone. Ciekawe są te procedury. Szukając możliwości odbioru angielskiej wersji dokumentu poświadczającego o mojej edukacji zapytałem się czy nie można poprosić szanownego pana dr hab. aby może mój dyplom podpisał, na co uzyskałem odpowiedz, że jest Pan dr hab. na urlopie, a przez ostatni tydzień jak dyplomy leżą u niego to ich nie podpisał, więc trzeba czekać. OK. Zobaczymy, co da się zrobić pomyślałem sobie i podziękowawszy odszedłem upewnić się w punkcie info. Czy rzeczywiście dr hab. jest chory. Na moje szczęście tego nie wiedzieli i skierowali mnie do pokoju, w którym on urzęduje. Tam w bardzo miły sposób dowiedziałem się od jego asystentki – sekretarki, że nie jest chory i że w tak miły sposób poprosiłem i wytłumaczyłem, dlaczego mi zależy na czasie podpis znajdzie się w trybie natychmiastowym. Pani odszukała mój dyplom, który notabene leżał na samym wierzchu zapukała do drzwi obok i… nikt nie odpowiadał. Jeszcze raz i nic. Okazało się, że niestety nie ma go w swoim gabinecie, ale jak tylko przyjdzie podpisze mi ten dyplom w języku angielskim. Później będę musiał tylko odebrać go w dziekanacie (jupi znowu stanie w kolejce w poniedziałek).Przynajmniej mam już pewność, że będzie gotowy do odebrania. Jak widać po powyższym opisie odbiór dyplomu nie jest wcale takim prostym zadaniem jakby to mogło się wydawać, tylko jest to prawdziwa szkoła, czy nawet uczelnia życia. Jak już się ją skończyło nie chce się do niej wracać. Mi została „jeszcze” tylko jedna wizyta w poniedziałek i bardzo się z tego cieszę.

Po w miarę załatwionej sprawie szybka podróż do Malinki i opowiedzenie, co i jak, zabranie jakiś ubrać i początek pakowania. Wygląda to następująco: wywaliłem wszystkie swoje ubrania i teraz dziele na kategorie i podkategorie:
Zostaje w PL --> Zostaje w domu oraz Wywożę do dziadka --> Zostaje zabunkrowane w szafie oraz wyrzucam
Zabieram do AU Biorę pod uwagę do zabrania do AU
W dniu dzisiejszym udało się posegregować koszule, ale… (właśnie to straszne, ale mogłoby go nie być) bez podziału, co wyrzucam. Oraz koszule białe oraz czarne nie zostały wzięte pod uwagę. Tak przy okazji skoro na tą stronę można wejść poprzez stronę www.duzepodroze.pl to postanowiłem umieścić mapkę z informacją, dokąd mnie już zawiało i gdzie chciałbym, aby mnie wiatry przygnały. ta podpowiada mi, że zobaczyłem już 5% z całego świata w tym 15 państw i 47 miast. Zapraszam do oglądania poniżej. Jutro szykuje się dzień pakowacza. W sumie to czas najwyższy.., więc teraz jaszcze może uda mi się coś posegregować, więc kończę i tak już bardzo długi wpis… Życzę miłego oglądania i własnego zaznaczania.

piątek, 25 września 2009

sprawy drobne ciąg dalszy choroby

Walczę jeszcze z jednym wirusem, tone w morzu zużytych chusteczek, ale jest coraz lepiej.

Jeśli chodzi o przygotowania do wyjazdu to okazało się, ku naszej radości, że biuro przetłumaczy nasze CV na język Angielski! Braliśmy się do tego chyba już od miesiąca z marnymi rezultatami a tu taka miła niespodzianka :) Mieliśmy to zrobić jak od uczelni dostaniemy odpis dyplomu w języku obcym. Niestety nie dostaliśmy go jeszcze chociaż jest już czas zgodny z regulaminem, który brzmi, że dyplom w języku angielskim będzie udostępniony w późniejszym terminie. Sprytny ten zapis nie wyklucza, że będzie można odebrać w grudniu popołudniu, albo i później... Wiszenie na telefonie przez półtorej godziny i słuchanie melodyjki, która się powtarza co pół minuty (wychodzi że ją słyszałem około 180 razy WOW już wiem co mi jutro będzie w głowie grać) nie przyniosło oczekiwanego rezultatu połączenia się z dziekanatem i uzyskania informacji, czy może ten dyplom jest dostępny. Z tego powodu jutro pofatyguje się osobiście i aby nie było tak pięknie wezmę udział w dyscyplinie, którą Polacy sobie umiłowali, czyli będę stał w świetnej długiej kolejce. Na szczęście są numerki jak na poczcie. Liczę, że w Australii będą lepiej zorganizowane takie sprawy :)

Mając już CV i referencje w języku angielskim będziemy mogli czuć się pewniej, ale czy nie za pewnie? Jak będzie wyglądać sytuacja na miejscu okaże się już za 5 dni + podróż... Odliczanie trwa

czwartek, 24 września 2009

Dziś środa i niecałe 6 dni do godziny wylotu

Choroba część dalsza. Wczorajszy wieczór był kryzysowy, ale bardzo przyjemny ponieważ oglądałem friends-ów. Dziś samopoczucie lepsze, chociaż cały czas poczucie podwyższonej temperatury. Jeszcze kilka dni i będę zdrów jak ryba :)
Pakowania ciąg dalszy. Dużo do przodu nie ruszyło, ale czego można było się spodziewać po moim obecnym stanie psychofizycznym? Ważne że do przodu a nie w tył! Plan do soboty jest aby się spakować w 99% aby móc spokojnie jeszcze spotkać się ze znajomymi i pójść na przepyszną pizze. Oby udało im się ją otworzyć, bo już otwarcie przekładają od kilku tygodni. A wiem, że jest przepyszna ponieważ zmieniają tylko swój lokal. Na niedziele zostało ustalone spotkanie rodzinne rodziców i rodzeństwa.
Na dzień dzisiejszy to tyle, może jutro przyniesie więcej postępu.

środa, 23 września 2009

dzień pod znakiem choroby... tydzień przed wylotem

Równy tydzień do wylotu, spora część rzeczy przygotowana do spakowania, ale jeszcze dużo za mało, a mnie dopadły wirusy i nie mam na nic siły :( Najgorsze że wirusy nie tylko biologiczne ale również emocjonalne... Dzień był rozplanowany i niestety ze względu na pojawienie się wirusów dzień wyglądał nieco inaczej, chociaż nie tak jak powinien wyglądać dla osoby chorej :(Rano co prawda udało się odespać, ale ciężar wirusów wisiał w powietrzu, śniadanie dwie godzinki pomocy domowej i trzeba było wyjść. Już godzina spóźnienia na Festiwal Nauki, na który tradycyjnie postanowiłem pójść. Wiązało się to z opuszczeniem zaplanowanego pierwszego wykładu, ale udało się dotrzeć na drugi i w dniu dzisiejszym ostatni... Następnie odwiedzenie i pożegnanie z kolejnymi osobami z rodziny. W niedziele kolacja dla najbliższej rodziny i już się zrobiła godzina 22:30 i pisze... A powinienem teraz leżeć w łóżku i się kurować, ponieważ czuje się fatalnie :(

A jeszcze jedno, po długiej wczorajszej debacie z Malinką ustaliliśmy, że powstanie jeszcze jeden blog. Ten będzie moim osobistym, a tamten naszym. Coś nie przypadła nazwa do gustu. Jestem Ciekaw czy uda nam się tak pisać...

wtorek, 22 września 2009

8 dni do wylotu...

Dzisiejszy dzień miał być dniem w którym się wyśpię, jednak sąsiad postanowił, że wywierci sobie o 7 rano kilka wkrętów. Więc pobudka bardzo miła i plan wyspania się nie został zrealizowany. Jednak postanowiłem, że pomimo szukania pracy po serwisach australijskich do prawie 4 zrobię coś konstruktywnego i.... udało się założyłem bloga! Na 8 dni przed wylotem już mogę powiedzieć wszystkim, gdzie będę umieszczać informacje o tym co słychać w Sydney i Australii a głównie co słychać u Malinki i Andrzeja na dalekiej obczyźnie. Chcieliśmy w tym miejscu podziękować wszystkim osobom, które pojawiły się na imprezie pożegnalnej. Było naprawdę przesympatycznie, dziękujemy za wspaniałe przemyślane prezenty i głównie za świetny nastrój i zabawę jaka się wytworzyła podczas tego spotkania.

Rano dostałem jeszcze wiadomość od Jacka z GoldenLine. Znalazłem do niego kontakt parę dni temu i postanowiłem zadać kilka pytań dotyczących pracy na miejscu. Niestety informacje nie były zbytnio optymistyczne. Bezrobocie 5%, ale... Własnie zawsze musi być ale :( Dramatycznie spadła ilość ogłoszeń o prace full-time, a praca dla studentów też jest niedobrze. Pracodawcy generalnie unikają zatrudniania studentów, a cały dział gastronomiczny podobno bardzo oszczędza na studentach w szczególności zagranicznych. Najlepiej aby mieć zawód techniczny. Zapytałem się więc czy kurs barmański który zrobiłem kilka tygodni temu może mi się przydać i okazuje się że i ta i nie ponieważ jeśli będzie mi dana praca za barem to i tak muszę zrobić kurs Responsible Serving of Alcohol (RSA), czyli odpowiedzialne serwowanie alkoholi. Z innymi miejscami zatrudnienia w gastronomii jest podobnie ponieważ też trzeba mieć ukończony jakiś kurs, niestety inny. Każdy z tych kursów kosztuje około 100$ i trwa 1-2 dni, więc na szczęście nie jest najgorzej i jesteśmy dobrej myśli. :)