piątek, 30 kwietnia 2010

Kolacja kakadu

Wyjątkowo praca miała się zacząć o 6 rano a nie o 7 tak jak zazwyczaj wszystkie tego typu prace. Z domu wyszedłem o 5:30, aby mieć jeszcze trochę czasu na znalezienie tego miejsca. Wskazówki dojścia były trochę pokręcone, ale i tak dotarłem 10 minut przed czasem. Okazuje się, że pracuję w samym centrum Chatswood tuż przy stacji, czyli 15 minut na rowerze od domu! Głównym zadaniem dzisiaj było upewnienie się, czy ogrodzenie dobrze stoi, czy nie ma jakichkolwiek dziur i ubytków w chodniku gdzie ludzie chodzą, trochę zamiatania. Przerwy trwały zazwyczaj dwa razy dłużej niż teoretycznie powinny, pracę skończyłem już o 14:30. 

Napełniam worki z piaskiem, czymś trzeba się zająć.

Do domu dojechałem w 5 minut. Wykonałem moją drugą pracę, czyli roznoszenie ulotek w okolicy. Podczas wykonywania tej czynności dostałem wiadomość, że będę pracował w tym samym miejscu co dziś w poniedziałek! Ale super! 

Chodząc z ulotkami przeszkodziłem papugom kakadu w kolacji.

Podejrzanie zaczęły mi się przyglądać z drzewa...

...z chodnika...

Dobrze, że po chwili już wróciły do swojego zajęcia.

Po ulotkach odświeżenie pod prysznicem i czekanie na Malinkę, aż wróci z pracy. Niestety się nie doczekałem tylko usnąłem.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Wschód i zachód z mostu jadąc w tą sama stronę

Pobudka przed 5 rano tylko po to, aby złapać pociąg o 5:51, później przesiąść się do autobusu i punktualnie na 7 rano dojechać do bogatej dzielnicy, gdzie właśnie powstają nowe budynki mieszkalne. Jadąc pociągiem widziałem piękny wschód słońca po lewej stronie. Moim zadaniem było na początku wykopanie rowów na rury. Po lunchu już je zakopywałem z rurami w środku. Tak zleciał cały roboczy dzień. Na koniec mój przełożony podwiózł mnie do stacji kolejowej, skąd pojechałem do Chatswood. W domu szybki prysznic i wyjście do szkoły. Podczas jazdy pociągiem ponownie w stronę centrum widziałem zachód słońca, tym razem po prawej stronie od mostu. W Sydney razem z Malinką zapisaliśmy swoją dostępność w agencji pracy dla kelnerów. W międzyczasie dostałem SMS-a, że pracuję jutro, tym razem w Chatswood, czyli bardzo blisko domu! Następnie poszedłem do szkoły, gdzie nauczyciel prezentował nawet ciekawe informacje na temat administracji w businessie. Kolejne zadanie zaliczeniowe do poniedziałku. 

środa, 28 kwietnia 2010

Kolejna agencja i nieoczekiwana odmiana

W porównaniu do wczoraj dziś dokładnie znałem adres i miałem wskazówki jak dojechać na rozmowę do agencji w okolicach dzielnicy Hornsby. Agencja zajmuje się pracą na budowach lub w ogrodzie. Moje pierwsze wrażenie: trochę milej niż w pozostałych agencjach, ale pracy raczej z tego nie będzie. Tak jak wszędzie tylko „rekrutują” i każą czekać. Zresztą dali mi tylko dwie kartki z czasem ewidencji pracy i jak zwykle stertę dokumentów do wypełnienia. Na koniec dostałem informację, że jak tylko coś będą mieli to napiszą SMS-a, na którego jak najszybciej będę musiał odpowiedzieć. Nic nie oczekując po tej rozmowie wróciłem do domu tak jak wczoraj na jakiś lunch. Wychodząc do szkoły dostałem SMS-a, już z tej dzisiejszej agencji, że mam się stawić jutro o 7 rano w dzielnicy oddalonej o jakieś 30 km. Oczywiście od razu potwierdziłem, więc jutro pracuję! 

wtorek, 27 kwietnia 2010

Cień szansy na kolejną pracę

Wczoraj dostałem informację o tym, że dziś mam być na rozmowie w kolejnej agencji pracy, jednak nie podali mi dokładnego adresu gdzie mam się pojawić. Rozmowa miała być o godzinie 10. Jedyne co wiedziałem to to, że to ma być gdzieś w okolicy Hornsby, czyli w miarę niedaleko. W Chatswood już od 8 rano szukałem miejsca gdzie można by było sprawdzić pocztę, czy nie przyszedł e-mail z adresem, jednak nigdzie nie mogłem znaleźć dostępu do sieci. W pewnym momencie jak piorun uderzyła mnie myśl, że przecież w bibliotece były komputery, gdzie można było zaczerpnąć trochę informacji ze świata i sprawdzić pocztę. Dostałem wiadomość, że  rozmowa została przełożona na jutro z powodu choroby osoby rekrutującej. Dodatkowo dostałem dokładny adres i opis jak tam dojść. Trochę zawiedziony, że znowu coś mam przekładane, wróciłem do domu na lunch, po którym udałem się wcześniej do szkoły aby za darmo i bez problemów skorzystać z internetu i zrobic kolejne zadanie zaliczeniowe do szkoły. Zadanie to okazało się grupowe. Tak nam się dobrze pracowało, że cała podgrupa wyszła chyba najpóźniej jak dotąd udało nam się wyjść ze szkoły. Potem wszyscy udaliśmy się do baru mieszczącego się jakieś 250 metrów od szkoły, gdzie czekała na mnie Malinka z dzbankiem piwa i talerzem jedzenia z już zamkniętego bufetu. 

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Jak powstał most

Pomimo w miarę wcześniejszego przyjścia z wczorajszej imprezy wstaliśmy późno, a nawet bardzo późno, co dało nam siłę do myślenia nad podróżami i o tym co mówiła parę dni temu Rachel w biurze podróży. Sprawdziliśmy co jest napisane na różnych ulotkach i naszkicowaliśmy wstępny plan dużych podróży! 
Po tych całych rozmyślaniach aby coś bardziej konstruktywnego i naocznego zrobić, po wspólnej dyskusji wybraliśmy się na pylon mostu Harbour Bridge, gdzie mieści się muzeum powstania tego mostu. Historia długa na 6 lat i 7 istnień ludzkich.

Kolejne etapy budowy mostu.

W koszty muzeum jest wliczony widok z samej góry tego pylonu, gdzie zaczekaliśmy na wczesny zachód słońca. I tak zamiast wspinać się na most za prawie $200 mieliśmy prawie to samo w cenie $10. No może bez atrakcji ubierania się w śmieszne kombinezony i wchodzenia na wysokość 98m, ale za to mogliśmy robić zdjęcia własnym aparatem :)

Wspinamy się na pylon ;)

Specjalne piece na rozgrzewanie części do mostu.

Kilka ciekawostek o budowie mostu.

Ja z tym wspaniałym osiągnięciem inżynierskim.

Pierwotnie most miał 2 ścieżki dla pieszych, 4 pasy dla tramwajów i 6 pasów dla samochodów. Obecnie 1 dla pieszych, 1 dla autobusów i taksówek, 7 dla samochodów i dwa dla pociągów. 

Widok na centrum z filaru.

Opera już wchodzi w cień, ale ciągle jest piękna!

Następnym punktem programu było jak to już u osób uzależnionych bywa znalezienie miejsca gdzie można by było nakarmić nasze wygłodniałe organizmy Internetem. 

I oto most z nami.

Dopiero w naszym stałym miejscu przy Town Hall znaleźliśmy cokolwiek co by nas satysfakcjonowało. Tym samym obaliliśmy mit mówiący o tym, że Australia jest 5, 10 czy może nawet 20 lat do przodu. Nie ma szerokopasmowego Internetu wszędzie gdzie by się chciało, nie ma go nawet w samym centrum. To nie to co krakowski rynek czy Warszawa... :)

niedziela, 25 kwietnia 2010

Impreza w St.Leonards

Dzień domowy, czyli gotowanie sprzątanie.

Pachnące kwiatki w pokoju jeszcze się trzymają i zabijają woń butów z szafy



Ostatni etap pieczenia, czyli posypywanie ciasta cukrem pudrem! Ciekawe jaki będzie rezultat.



Pierwsze ukrojenie ciepłej szarlotki, zapach powala z nóg a smak zaraz się przekonamy.

Do widelczyków, lody na talerzyku i już można jeść! Szarlotka zniknęła szybciej nić ktokolwiek by przypuszczał.

W nagrodę za dobre gotowanie i pieczenie poszliśmy na imprezę do dzielnicy oddalonej jedynie o dwie stacje w stronę centrum. Znajomy znajomych Malinki z klasy. Tu trzeba przyznać, że przygotowanie było duże, nie to co kilka dni temu. Tuż przed ostatnim pociągiem krótka lekcja brazylijskich tańców. 

Na imprezie na początku za dużo się nie działo.

Chwilę później rozpoczęły się tańce… 

...udzielanie lekcji fotografii...

...branie lekcji tańca...

...degustacja przepysznego truskawowego drinku z specjalnej brazylijskiej receptury. Mity mówią, że zrobiony na podstawie cachacy.

Po łyku wyżej przedstawionego trunku łatwiej się tańczyło, ale nóżki się plątały.

Malince dużo lepiej szło, ale nigdy nie mówiłem, że mam ucho uzdolnione do wsłuchiwania się w rytm.

Klasa Malinki, zdjęcie pożegnalne.

sobota, 24 kwietnia 2010

Pierwsza wizyta w Olympic Parku

Rano, zanim jeszcze zdążyłem otworzyć drugie oko, Malinka już stała w drzwiach śpiesząc się do pracy. Okazało się jednak, że nie pracuje w Olympic Parku tam gdzie ja, tylko na innym stadionie położonym bliżej centrum. 
Ja wstałem jakąś godzinkę później i spokojnie się wyszykowałem w moją nową czarną koszulkę zakupioną z wielkim trudem. Na rowerze do stacji kolejowej w Chatswood, a następnie pociągiem z jedną przesiadką do parku olimpijskiego, gdzie znajduje się stadion ANZ. 

Alejka przy stadionie ANZ. Chciałbym tu być podczas Olimpiady w 2000 roku!

Droga mało skomplikowana, ale zabierająca trochę czasu. Punktualne dotarcie na miejsce, rejestracja i oddelegowanie w miejsce pracy na najbliższe 3-4 godziny. Dzisiaj jestem kelnerem w Restauracji Złotego Członka (Gold Member Restaurant). Kiedy pracownicy agencji przyszli, wszystko było już nakryte. Do naszych zadań należało uzupełnić szklanki z wodą, a następnie czekać na przyjście gości, którzy pojawili się prawie w tym samym czasie. Trzeba było ich przywitać, zapytać się na co mają ochotę do picia, a następnie przynieść canapés, przystawkę, danie główne i deser. W tym czasie należało dolewać do kieliszka wino, piwo, szampana lub wodę, wszystko w różnej odmianie… do wyboru do koloru, co kto lubi. To zajęło około 2-2,5 godziny, później już tylko sprzątanie i wycieranie sztućców. Jeszcze tylko podpis na timesheecie i można było przez chwilę popatrzeć na końcówkę meczu. 

 
Mecz i bieganie za piłką!

Wszystko na bieżąco wychodzi na świat za pośrednictwem tych właśnie ludzi.

Już sama końcówka meczu i wiadomo że Sydney wygra!

Powrót do domu w tłumie nie należał do największych przyjemności, ale w miarę sprawnie dojechałem do domu.
ANZ Stadium nocą...

Mega kolejka do pociągu.

Akurat do wagonu do którego ja czekałem zablokowały się drzwi i jak już wszedłem do środka wszystkie miejsca były zajęte...

piątek, 23 kwietnia 2010

Szansa na pracę przeminęła z wiatrem...

Co za dzień! Wszystko układa się nie po mojej myśli, a wręcz przeciwnie i pod górę! Ale może od początku. W planach mieliśmy wyjść do centrum około godziny 10, udało się dopiero po południu! Ja na jutro muszę sobie kupić czarną koszulkę. W sklepie specjalistycznym ze wszystkim co kelner i barman  może potrzebować, właśnie się skończyły odpowiednie rozmiary. W sklepie z najrozmaitszymi artykułami również nie posiadali czarnych T-shirtów, jedynie czarne koszule, ale akurat koszulę już miałem, a potrzebowałem zwykłego T-shirta! W sklepie obok z ubraniami również takowych nie posiadali! Po krótkiej burzy mózgów, gdzie by można było zdobyć taki towar udaliśmy się do agencji w której ja już raz prawie że pracowałem, ale utrudniła mi tam pracę inna praca, w Canberze. Mi nie zaszkodzi się tam przypomnieć, a Malince zarejestrować. 4 godziny w agencji z rezultatem, że oboje dostaliśmy pracę na jutro! Tylko że ja jutro już mam zarezerwowany termin. Jeszcze bym dał radę gdyby nie te 30 minut różnicy pomiędzy zakończeniem jednej pracy i rozpoczęciem kolejnej! A do tego wszystko w tym samym miejscu! No nic musiałem odmówić po raz drugi, ale za to zdobyłem koszulkę na jutro :) Jak już wiedziałem, że nie mam co liczyć na kolejne prace w tej agencji, pojechałem do kolejnej. Dotarłem jednak 10 minut za późno i już ją zamknęli. Będzie na czarną godzinę. Kiedy Malinka skończyła przesłuchanie i rekrutację, zaczęliśmy wielkie szukanie internetu, a raczej kawiarnio-baru z wi-fi. Znaleźliśmy przyjemne miejsce przy przystani promów, ale okazało się, że za chwilę będą musieli wyłączyć dostęp do powszechnej wiedzy i informacji. Później polowanie zaczęło się ponownie z drobnym sukcesem. Drobnym, ponieważ byliśmy tak zmęczeni szukaniem, że o godzinie 21:51 złapaliśmy pociąg powrotny do domu. 

czwartek, 22 kwietnia 2010

Praca na sobotę

Tuż przed szkołą poszedłem do agencji branży hospitality, aby jak co tydzień wpisać swoją dostępność. Na przyszły tydzień niestety nic  nie mają, ale za to w tą sobotę idę pracować na stadionie podczas meczu rugby. Będzie się działo, ponieważ Sydney będzie grać przeciwko Brisbane. Z wczorajszych agencji niestety do mnie nie zadzwonili...
Następnie był już czas aby wybrać się do szkoły, gdzie jak to u mnie ostatnio zwykle bywa nakorzystałem się z internetu szukając dalej pracy i odpowiadając na maile. Tuż po zajęciach Malinka czekała na mnie razem z częścią swojej klasy w barze. Jednak długo nie zabawiliśmy i przed północą byliśmy w domu.

środa, 21 kwietnia 2010

Kropla nadziei na pracę

Z rana miałem umówione dwa spotkania na Paramacie w agencjach zatrudniających robotników. W pierwszej wiedziałem, że mam spędzić około godziny i 15 minut, w drugiej nie miałem pojęcia. Zastanawiałem się tylko co można robić przez ponad godzinę czasu. Podczas 59 minutowej jazdy pociągiem miałem trochę czasu na przemyślenia i poukładanie sobie myśli co powiedzieć, jak zareagować w różnych sytuacjach, itp.

Na miejsce dotarłem przed czasem. Agencja mieściła się na 6 piętrze remontowanego budynku. Pierwsza myśl, już wiem gdzie na początku będą potrzebować ludzi. Na sam początek zostałem poproszony o poczekanie jeszcze około 5-10 minut na osoby które mają dojść do wybicia równej godziny. Punktualnie o 9:30 w sumie 4 osoby razem ze mną zostały poproszone do sali TV gdzie został nam wyświetlony film na temat bezpieczeństwa w pracy, czyli OH&S po raz kolejny. Trwał około 45 minut. Po filmie każdy dostał zestaw papierów do wypełnienia, co zajęło jakieś 20 minut. Następnie każdy po kolei szedł na indywidualną rozmowę na temat swojej przeszłości zawodowej i możliwości pracy w tej agencji. Po około 15 minutach byłem już wolny i popędziłem do kolejnej agencji. Z drobnymi problemami aby ją znaleźć dotarłem trzy minuty po czasie. Agencja mieściła się na poziomie jezdni, ale była umieszczona w pasażu handlowym, oraz była słabo oznakowana. Na szczęście w tej firmie nie mieli rubryczki na formularzu kwalifikacyjnym "czy się spóźnił na rozmowę czy nie" (a gdzie indziej mają!). Na dobry początek poprosili mnie o jakiś dowód tożsamości i o white/green card. Następnie sterta druków do wypełnienia. Bardzo podobne co w poprzedniej agencji. Później już tylko rozmowa podobna do tej co miałem przed chwilą. Na sam koniec dostałem około 30 kartek tzw. time sheetów, czyli formularzy ewidencji pracy. Tutaj są powszechne w każdej agencji pracy. Wróżyło to dobrze, może tym razem będę mieć trochę więcej szczęścia i zadzwonią do mnie z jakąkolwiek ofertą pracy.  

Jak dzieci się nie bawią w fontannie to fontanna bawi się swoimi rzeźbami.

Kto pierwszy na górze wygrywa!

Logo logiem, bardziej podobały mi się rzeźby przed budynkiem"wody Sydney"

Oby takie krople wody nigdy nie padały!

Budynek w odbiciu spadającej kropli wody

Plum

Powrót pociągiem do centrum zabrał już trochę mniej czasu ze względu na mniejszą odległość od domu. W Sydney spotkalem się z Malinką, razem poszliśmy do biura podróży do Rachel, z którą Malinka już wcześniej rozmawiała. Rzeczywiście bardzo kompetentna dziewczyna. W sumie przesiedzieliśmy tam około 2 godzin i mamy już wstępnie zaplanowane duzepodroze.pl, które już będą za około dwa miesiące! 
W szkole skorzystałem z Internetu, a na zajęciach słuchając nauczyciela przeglądałem ulotki z biura podróży. Zapowiada się bardzo interesująco! 

wtorek, 20 kwietnia 2010

Badanie słuchu

Budzik jak to budzik, wypełnia swoje zadanie. Ja jak to ja potrafię przez sen go wyłączyć. Tak właśnie się stało dziś, jak byłem umówiony na 8:30 do australijskiego instytutu badań słuchu. Wstałem o 8:20, z przerażoną miną po spojrzeniu na zegarek! Bez śniadania, jedynie się ubrawszy wybiegłem z domu i na rowerze popędziłem do tego instytutu. Na szczęście to miejsce znajduje się bardzo blisko domu, więc byłem tam nawet dwie minuty przed czasem.

Ominąć tego napisu się nie dało.

Wejście do tajnego labolatorium.

W środku atmosfera mało zachęcająca pomimo czerwonej wykładziny.


Trochę informacji o placówkach na terenie Australii.


Statystyki z wyników badań nad słuchem.

A to narzędzia tortur dzięki którym doszli do powyższych wyników.

Strach się bać... 

Na korytarzu w części muzealnej coś wyglądającego jak drewniane krzesło elektryczne. Co mnie dziś czeka?!

Całe badanie minęło stosunkowo szybko i było bardzo proste. Moim zadaniem było przyciskanie guzika kiedy słyszę jakikolwiek dźwięk. Na początek szybki test czy dobrze słyszę. Rezultat nie taki oczywisty. Z moim słuchem wszystko w porządku i jest na poziomie 20-30 latka :) Potem zostałem zamknięty za ogromnymi metalowymi drzwiami w pokoju bez okien na świat, jedynie małe okienko gdzie mogłem widzieć szalonego naukowca. Pokój dookoła cały z betonu tylko na środku jedno krzesło na lekkim podwyższeniu, a w rogu głośnik. Pod okienkiem mały ekranik z wyświetlanymi instrukcjami. Na początek dźwięki bez żadnych słuchawek przykrywających uszy, następnie jedne słuchawki, potem jeszcze jedne i ponownie bez. Dźwięki były naprawdę ledwo słyszalne, no chyba że się zamyśliłem lub przysypiałem i zapomniałem nacisnąć przycisku, wtedy były na poziomie szelestu wiatraczka z komputera. Całość zakończyła się po niecałych 2 godzinach, po których dostałem drobną zapłatę za pomoc w badaniu i mogłem wrócić do domu na śniadanio-lunch. 
Dwie godziny później po drobnych porządkach domowych wyszedłem do szkoły. W międzyczasie dostałem dwa telefony z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną, ku mojemu zdziwieniu obydwie na Paramatcie. Obydwie agencje zajmują się szukaniem pracowników na różnego rodzaju budowy. 

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Reggae-owy poniedziałek

Wczoraj Malinka mnie poprosiła, abym pomógł jej koleżance ze szkoły wybrać laptopa, jakiego ma kupić. Ja jako osoba która trochę się zna na elektronice jeszcze w czasie zajęć Malinki wybrałem się z Jacqueline do kilku lokali z komputerami, elektroniką. 3 sklepy, 2 godziny i 1 kilometr później Jackie stała się szczęśliwą posiadaczką laptopa razem z systemem operacyjnym oraz programem antywirusowym. Ja się wybrałem do szkoły, gdzie okazało się, że wszystkie grupy zostały przemieszane. W mojej nowej niestety jest o jednego Polaka więcej, ale za to bardzo ciekawy nauczyciel. Na pewno będzie lepszy od tego poprzedniego. 
Po zajęciach część starej klasy wybrała się na dla nich cotygodniowy koncert reggae. Razem z Malinką dołączyliśmy do nich!

Malinka z swoim piwkiem, a dokładnie cydrem.

I koncert na żywo czas zacząć!

Do tego trochę gry w bilarda.