środa, 10 lutego 2010

Przewodniczący spotkania OH&S (coś w stylu polskiego BHP)

"Nie zrobiłeś dużo wczoraj", "Zostawiłeś jedzenie na słońcu", "Nie zamknąłeś furtki za sobą", "Zostawiłeś narzędzia na deszczu i mokły"... Tak mnie dziś przywitał Garfield. A co z "dzień dobry", "how are you?" a później sobie gadaj co tam chcesz, a nie tak zaczynać dzień z wyrzutami na sam początek! Po chwili udowodniłem mu, że wczoraj wcale tak mało nie zrobiłem, a do tego musiałem się jeszcze zmagać z deszczem. Furtkę zostawiłem otwartą ponieważ zaraz miał przyjechać, a te narzędzia leżą od czasu kiedy pracowali u niego Włosi (też ma dwie ręce i może podnieść jedną łopatę nic mu się nie stanie jak tak bardzo mu na niej zależy), a jedzenie zostawiłem na stole, a że słońce się przesunęło... nieważne po co ja się w ogóle tłumaczę olewka. Oczywiście aby złagodzić sytuację powiedziałem również "sorry", ale to tyle. I tak jak to mówi prawo Murfiego:
1. Szef ma zawszę rację
2. Jeśli nie ma - patrz punkt 1

Później mi znowu kazał przesadzić roślinki, ponieważ źle mu wyglądały tam gdzie wcześniej kazał mi posadzić. No i udało mi się dokończyć sadzenie w tym miejscu gdzie rozpocząłem pracę wczoraj a do tego przenioslem chyba z 2 tony ziemi z ogródka gdzie jest magiczny ceglasty krąg do ogródka wejściowego.

Tak to wygląda już po wsadzeniu roślinek. 

Po pracy popędziłem na rowerze do domciu, prysznic i szkoła. W szkole udawaliśmy, że jesteśmy na spotkaniu dotyczącym OH&S, czyli temat całych 5 tygodni kursu, to jest takie tutejsze BHP. Wszystkie zagrożenia mieliśmy wypisane z zadania z dnia poprzedniego. Dosyć śmiesznie było, w szczególności, że zostałem wybrany na głównego prowadzącego spotkanie. Nie ma to jak z drobnostek robić duże problemy... 
W drugiej części zajęć poszliśmy tak jak w dniu wczorajszym do sali komputerowej pisać naszą pracę zaliczeniową. Mój komputer punktualnie o godzinie 21 postanowił się wyłączyć. Uznałem to za znak, że czas iść do domu, gdzie jak tylko przyjechałem padłem ze zmęczenia.

Brak komentarzy: