poniedziałek, 15 lutego 2010

Sydney by night

Skoro wiedziałem, że dziś nie będzie pracy w ogrodzie miałem nadzieję, że pomogę przyszłemu współlokatorowi ruszyć z jego biznesem, a mianowicie rozreklamować go trochę, w końcu z ulotkami mam już doświadczenie :) Jednakże prognoza pogody na poranek sprawdziła się, a mianowicie padało. Około godziny 10 słońce już tak świeciło, że było około 36 stopni w cieniu! I tak przez te poranne deszcze straciłem dzisiaj dwie prace, ale przez ostatni tydzień zdążyłem się do tego już przyzwyczaić i czas jaki mi pozostał do rozpoczęcia zajęć wykorzystałem na wysyłaniu resume. Malinka w tym czasie poszła do pracy na drugi dzień próbny. Jestem ciekawy co z tego wyjdzie...
W szkole jak to w szkole w sumie nic się nie działo. Rozpoczęliśmy temat zarządzanie ryzykiem, więc już trochę ciekawiej, ale cały czas to nie jest taki poziom jakiego się spodziewałem. Pociesza (albo i martwi, zależy z której strony na to spojrzeć) mnie tylko to, że w większości szkół jest takie samo albo i gorsze podejście do nauki. Myślałem, że w Australii edukacja jest naprawdę na wyższym poziomie, jednak na podstawie naszych dotychczasowych doświadczeń to jest ewidentnie nie nauka tylko sposób kupienia sobie wizy na dłuższy pobyt.
Po szkole jak zwykle wcześniej skończonej razem z Malinką poszliśmy sobie do Sydney by night. Jako że to był poniedziałek, wszędzie stosunkowo mały ruch. Jedno miejsce nas zauroczyło. W przejściu pomiędzy wieżowcami wisiało bardzo dużo pustych klatek, zresztą co ja będę opisywać oto kilka fotek z tego spaceru...

Przystanek na przepyszne czekoladowe fondue  


Nie dało się oprzeć pokusie i przeczekać chwili dla fotografa


Jeden z zakamarków skrywał w sobie tajemnicze klatki


Klatki, które wyglądają w nocnym świetle naprawdę surrealistycznie


że aż w głowie może się zakręcić


Coś dla fanów nadgryzionego jabłuszka


A tu coś dla wielbicieli słodkości


I dla fanów piwa, mocniejszych alkoholi oraz sportu coś się znajdzie 


W oczekiwaniu na prom


Widok z przystani

Brak komentarzy: