sobota, 6 lutego 2010

"Wspaniały" właściciel pizzerii

W sobotę, jako w dzień należytego odpoczynku wstałem o 6 rano. Przyszykowałem się do wyjścia, po raz kolejny jak co dzień napompowałem przednie koło w moim rowerze i wyruszyłem do pracy do ogrodu. W połowie drogi dostaję SMS-a od Garfielda, abym dzisiaj nie przyjeżdżał (to było na 10 minut przed godziną na którą miałem przyjść). Od razu jak to przeczytałem zadzwoniłem do niego i zapytałem się co się stało. W odpowiedzi dostałem informację, że dziś jest za wilgotno... Wkurzony, nie wiem czy bardziej z tego powodu, że dziś nie zarobię, czy z tego że bez potrzeby tak wcześnie rano wstałem... pojechałem do pobliskiego kiosku i kupiłem gazetę z ogłoszeniami o pracę (tutaj cały dodatek praca jest w soboty). Wróciłem do domu i poszedłem dalej spać, jednakże miałem problemy aby zasnąć, ale jak już się udało to spałem prawie do południa :) 
Zrobiłem porządki w kuchni i w salonie i już był czas abym wyruszył na rozwożenie pizzy. Jak wyjechałem z domu na rowerze to zaczęło padać... 
Do pizzerii dojechałem już mokry, ale za to pół godziny przed czasem. Pierwsze zamówienie było do szpitala około kilometr drogi. W taką pogodę jedynie samochód się nadawał, a może i nie, ponieważ kompletnie nic nie widziałem przez zaparowane szyby, na szczęście jakoś udało się dojechać. Gorzej z odnalezieniem odpowiedniego budynku. Wjechałem na 5 piętro do jakiegoś prawie opuszczonego starego budynku szpitala, gdzie na moje szczęście spotkałem ochroniarza, który po wykonaniu dwóch telefonów i chwili zastanowienia pokierował mnie w dobrą stronę.

Samochód który prowadziłem (po lewej stronie drogi!) z pokrowcem na pizzę na dachu. W tle budynek szpitalny, do którego dostarczyłem pizzę. 

Reszta zamówień na szczęście dla całej pobliskiej okolicy była już dostarczana przeze mnie pieszo. Napiwki dzisiaj jeszcze gorsze niż wczoraj, nawet by mi nie starczyło na piwo w sklepie... Brzuch mnie już skręcał z głodu, na szczęście łaskawie właściciel pizzerii dał mi malutką pizzę. Do tego dopowiedział, jaki to on jest wspaniały, że daje mi pizzę, w innych miejscach nie dają swojemu personelowi wyżywienia. Do najmniejszej pizzy mogę jeszcze dostać lemoniadę w puszce... a to wszystko raz na tydzień, ale i tak to jest bardzo dużo! Po tym powiedziałem mu o mojej decyzji, że dziś był już mój ostatni dzień u niego. Dostałem wypłatę z informacją, że powinienem mu jeszcze podziękować, że wczorajszych dwóch godzin nie policzył sobie jako moje szkolenie. Wow, ale on wspaniały... (bez komentarza). Już nic nie mówiłem jak może być w innych miejscach na przykładzie miejsca pracy Malinki... Zapakowałem na bagażnik rowerowy swoją małą pizzę i puszkę napoju i w deszczu wyruszyłem do Piotrusia Pana. Tam jak zwykle trochę pomogłem w końcowym ogarnięciu się i razem z Malinką wróciliśmy do domu.
Pozytywny aspekt dzisiejszej pracy jest taki, że już wiem jak się prowadzi samochód po lewej stronie i że myślę, że nie będę mieć już tak dużego lęku przed wypożyczeniem samochodu tutaj.  

Brak komentarzy: