wtorek, 2 lutego 2010

University of Sydney

Dzień bez wczesnej pobudki i wczesnego wyjścia do pracy jest jak naładowanie akumulatorów do pełna, a nie do 50%... Razem z Malinką wybraliśmy się do agencji, a następnie do urzędu imigracyjnego, aby zmienić dane zamieszkania. Jak już się uporaliśmy z papierkową robotą to wybraliśmy się na Uniwersytet Sydney. Trzeba przyznać, że jego teren jest naprawdę ogromny, tak że już czas powoli nas gonił, ja miałem zaraz szkołę, a Malinka pracę.

Jeden z budynków University of Sydney 

W drodze na przystanek autobusowy zaczęło lać, że aż przeczekaliśmy 30 minut pod drzewkiem, aż ktoś tam na górze przypomni sobie, że kurek od czasu do czasu trzeba zakręcić :)
W ostatniej chwili udało mi się dojść do restauracji gdzie kupiłem sobie miskę z ryżem i mięskiem za $5. Niestety już nie mogłem zjeść na miejscu, gdyż zamykali, więc musiałem wziąć na wynos i zjeść w parku. Już był czas aby znaleźć się w szkole na zajęciach, gdzie moja podgrupa ponownie dopisała swoją nieobecnością... Ale udało się umówić na jutro na godzinę 15:30. Zobaczymy ile osób przyjdzie... 
Po powrocie z poczuciem obowiązku wykonania zadania na zaliczenie siedziałem do 3 w nocy robiąc prezentację na jutro...

Brak komentarzy: