Po porannym zastanowianiu się i ocenianiu pogody zapadła decyzja, że idziemy na spacer po Południowej Głowie. Nazwa pochodzi z czasów kiedy do Sydney można było wpłynąć na statku. Aby się dostać trzeba było przepłynąć przez wąskie wejście do zatoki. Od północnej strony tego przejścia mieści się Północna Głowa i później plaża Manly, a od południa Południowa Głowa i plaża Bondi.
W drodze mogliśmy podziwiać znaną już nam bardzo dobrze Operę
Statki marynarki wojennej...
Oraz piękne plaże z domkami.
Dzieki wiszącym mostom można było poczuć trochę adrenaliny
Skaliste wybrzeże
W sam raz dla zodiakalnego koziorożca i nie tylko. W końcu latać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej...
Albo wystarczy nauczyć się lewitować
No to hop!
Obrona Sydney ? Tylko dlacego strzelamy w centrum ?
Latarnik 2010
Piękny zachód słońca
Schowałem słońce... do kapelusza
Jak już słońce się schowało i nie było możliwości spacerowania, skierowaliśmy się w stronę przystanku. Do kolejnego autobusu było jeszcze około 15 minut, a po drugiej stronie ulicy kusił nas lokal z kebabami. Ulegliśmy tej pokusie i dokładnie w tym samym czasie przejechał nam autobus 10 minut wcześniej niż powinien. Następny za 30 minut. Przynajmniej był czas aby delektować się zakupioną pokusą.
2 komentarze:
hej,
super zdjęcia :) od powrotu z NYC czytam regularnie twoj blog, wiem sama jakie to irytujace uczucie nie miec stalej pracy, ale dobrze, ze ciebie dobry humor nie opuszcza, korzystaj z tej przygody ile sie da, ja od momentu powrotu z nyc nie moge sie pozbierac.. brakuje mi tamtego zycia ;)
hej,
super zdjęcia :) od powrotu z NYC czytam regularnie twoj blog, wiem sama jakie to irytujace uczucie nie miec stalej pracy, ale dobrze, ze ciebie dobry humor nie opuszcza, korzystaj z tej przygody ile sie da, ja od momentu powrotu z nyc nie moge sie pozbierac.. brakuje mi tamtego zycia ;)
Prześlij komentarz