wtorek, 13 października 2009

Nowości szkolne...

Dzień rozpoczął się, jak przystało na Ziemianina, "prześlicznym" dzwiękiem dzwonka z komórki leżącej na szafeczce nocnej. Hmm jak nietypowo... Rozpoczęła się szkoła już naprawdę. Pierwsze trzy godziny to nauka pisania po angielsku. Później przerwa na lunch. Znalazłem jakąś azjatycką tanią knajpkę i zamówiłem miseczkę mięsa. Zauważyłem, że kolega z klasy z Korei już siedzi przy stoliku ze znajomym Japończykiem. Będzie ciekawie pomyślałem sobie i się przysiadłem. Po chwili dostaliśmy wszyscy po miseczce mięs i jakimś zupososem a do tego tylko pałeczki. Znajomi z dalekego wschodu popatrzyli się na siebie i potem na mnie jak już dobieram się do pałeczek :)
- Czy ty będzesz jeść pałeczkami, nie potrzebujesz widelca? Zapytali z wielkim zainteresowaniem. Na szczęście w Polsce bardzo dobry Wietnamczyk (taka restauracja wietnamska pod mostem gdzie od czasu do czasu się żywiłem) nauczył mnie jak obsługiwać drewniane sztućce w postaci dwóch pałeczek.
- To dla mnie żaden problem. Odpowiedziałem.
- Czy w Polsce jecie pałeczkami?
- Tak jemy, zazwyczaj w japońskich i chińskich restauracjach.
Po tej krótkiej wymianie zdań zaczęliśmy swoją przepyszną konsumcję miseczki napełnionej do 3/5 ryżem na górze 1/5 miseczki mięska z przysmażoną słodziutką cebulką. Do tego jak pisałem jakiś dziwny ni to sos, ni to zupa. Nie wiedziałem, czy to mam sobie wlać, czy popijać. A jak popijać to czym i jak? Na szczęście szybko znajomy Japończyk zamodelował mnie i opowiedział, że to jest u nich taka tradycyjna potrawa. Koreańczyk dodał, że u nich jest podobna, z tą różnicą, że mięso jest na dole i jest przykryte ryżem :)

Po przerwie rozpoczęła się już właściwa część kursu. Poznanie nowych ze starymi. W klasie mam 7 osob: z Korei, Japonii,Chin; 1 z Polski, 1 z Czech, 2 z Kolumbii, 1 z Francji. Chyba jeszcze o kimś zapomniałem bo coś mało...
Tak się zastanawiam, bo na moim grafiku w szkole wychodzi mi, że mam 21h zajęć, a miało być 30. Może chodziło o lekcje (45 min). Spróbuję się dowiedzieć o co chodzi w biurze. Jako nauczycielkę mam młodą kobietę, chyba Japonkę. Na szczęście bardzo wyraźnie mówi po angielsku w porównaniu do reszty Azjatów. Mogłaby być tylko trochę bardziej dynamiczna. Wiem, wiem, każdy ma jakieś wady :) Dlatego wydaje mi się że jest OK.

Dobrze trafiłem wybierając szkołę. Podobno to jest jedyna szkoła, która ma książki (po angielsku) do wypożyczenia, jak również jest kilka filmów na DVD, można u nich przejrzeć prasę codzienną i mają naprawdę bardzo dużo komputerów, gdzie można korzystać z internetu, można coś wydrukować (pierwsze x wydruków lub ksero za darmo :) ) Organizują również dużo dodatkowych spotkań zarówno naukowych jak i towarzyskich.

Po szkole pojechałem do Malinki zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do domu. To nic, że po drodze się zgubiliśmy (Malinka już wszystko opisała, więc nie będę się powtarzać). Mogliśmy za to podziwiać piękne widoki Sydney, a na sam koniec mieliśmy bezpłatną ogromną taksówkę, w postaci pustego autobusu. Kierowca zobaczył, że nikogo już nie ma w środku oprócz nas i podwiózł nas prawie że pod sam dom. Musieliśmy dojść raptem z 30 metrów :) Ale przesympatycznie!

1 komentarz:

Unknown pisze...

AAAAAAAAAAA jak ja ci zazdroszczę. Tania azjatycka knajpka -_-
W restauracji Yoko ceny są straszne i na sushi mogę się wybrać tylko okazjonalnie, a ty mi tu, że sobie japońską zupkę wcinasz, ot tak -_-



...
chyba już wiem czego sobie zażyczę na imieniny - mąż będzie wniebowzięty :D