środa, 28 października 2009

Pozytywniej, ale bez odzewu...

Dzień w sumie minął bardzo pozytywnie. Z samego rana kurs RCG (też występuje tu nazwa RSG, ale lepsza jest ta z "C") na którym prowadząca mówiła z akcentem typowo australijskim i musiałem się przez 10 minut przyzwyczaić :) Po chwili już rozumiałem "normalnie" i podkreślałem w książce to co prowadząca mówi, że jest ważne. Oczywiście wszystko potem co było podkreślone, trzeba było przepisać na kartkę z testem, więc tak jak na kursie RSA nie było problemu aby to zaliczyć. Tym razem nie było uzupełniania grupowego. Może dlatego że w sumie były tylko 4 osoby na tym kursie, ale też jakoś tak grupa była mało aktywna... Ważne, że uchyliłem trochę drzwi i mam teraz większe możliwości zatrudnienia.
Ubrany w mój ulubiony garnitur sztruksowy, kolorową koszulę i kapelusz ruszyłem z nowym doświadczeniem RCG w drogę (nie za bardzo dobrze znaną) od baru do baru roznosić kolejne ulotki - resume. W pierwszym miejscu w pobliżu gdzie robiłem kurs spotkałem i rozmawiałem od razu z managerem. Bardzo miło bo się zainteresował bardziej zapytał się o wizę i o godziny w jakich mogę pracować. Zobaczył kursy wypytał się o doświadczenie. To wszystko mnie ucieszyło ponieważ podobnie wyglądało u Malinki. Jednak nie robię sobie nadziei bo nic nie wiadomo...
Naładowany pozytywniejszą energią poszedłem dalej gdzie w sumie wydaje mi się, że poszło lepiej. Na pewno strój robił dużo pozytywnego wrażenia i ja się w nim pewniej czułem. W takim stanie postanowiłem przejść się po dzielnicy "the Rocks". To jest dzielnica gdzie zostały wybudowane pierwsze budynki w Australii. W tej okolicy zatrzymują się statki na których jeszcze przed planami wyjazdu do AU myśleliśmy aby pracować. Piękna okolica, ale by było miło tu pracować. Może uda się pracować w restauracji gdzie większość ekipy kelnerów to Polacy. Bardzo mi się spodobało to miejsce, ale znowu się nie nastawiam. Zostawiłem i czekam na odpowiedz. Już bym tak bardzo chciał aby ktoś się odezwał!
W sumie w ciągu 1,5 godziny skończyły mi się kartki z zapisanym doświadczeniem, więc wróciłem do domu, gdzie dalej poszukiwania trwały przed ekranem laptopa. Musze jeszcze dopisać, że ładowarka sama się jakoś naprawiła, po tym jak ją zabrałem na przejażdżkę do miasta :) Chociaż zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili może odmówić posłuszeństwa!

Brak komentarzy: