poniedziałek, 5 października 2009

Tłumnie i ogniście. Nadal zimno, chociaż...

"Ten dzień przywitał nas ulewą (...)"* Nie dosyć, że ulewą to jeszcze chłodem. Mieliśmy otwarte okno i ciężko było wyjść spod nagrzanej kołdry, ale udało się. Chcieliśmy skorzystać z biletu, który kupiliśmy na tydzień i po śniadaniu pojechaliśmy zwiedzić dalsze zakamarki centrum Sydney.
Pomimo ucieczki autobusu i spacerku dwa przystanki dalej rozgrzaliśmy się i zrobiło się cieplej i byliśmy w dobrych humorach. Chociaż było i tak cieplej niż wczoraj. Dojechaliśmy do Centrum i tam chcieliśmy skorzystać z tutejszego metra, a raczej kolei, która to zastępuje metro i jest bardzo dobrze rozbudowana. Chcieliśmy dotrzeć na Darling Harbour Fiesta, czyli taki coroczny "kochany" festyn w jednym z portów (bardzo podoba mi się zdjęcie promujące festiwal).




Nie wiedząc dokładnie gdzie to się znajduje, nie posiadając mapy, wiedząc że mamy jeszcze trochę czasu ruszyliśmy jeden przystanek z Town Hall do stacji Central. Pochodziliśmy trochę po okolicy z coraz większym zamiarem zapewnienia komfortu naszym żołądkom. Niestety proste się to nie okazało, ponieważ natrafiliśmy na tłumy:

To był jakiś wielki market, gdzie można było kupić od warzyw i owoców (na zdjęciu) poprzez skarpetki, ręczniki, koszulki, kapelusze i inne ubrania do chociażby zdalnie sterowanych samochodzików i helikopterów (na taki helikopterek miałem miesięczną fazę w Polsce:))  oraz nowiutkie słuchawki i obudowę do mojego telefonu (słuchawki mam już totalnie zdewastowane i jak znajde jakąś prace to sobie tam kupie nowiutkie). Jak się później okazało dzielnica nazywa się Haymarket. Co interesujące na tym targu najprawdopodobniej można dostać Cicię dla Marty, więc na pewno jeszcze tam dojdziemy :) Czymże jest Cicia? Hmmm... To takie małe włochate coś co można przyczepić do telefonu, jak breloczek, tylko mile w dotyku. Nie wiem czy zdjęcie to pokaże o co chodzi, ale to coś takiego:












Szukając dalej miejsca aby coś zjeść doszliśmy do Chinatown, które słynie że można zjeść coś dobrego, pożywnego za niewielką kwotę i tak też się stało. Gdzieś na jakimś rogu znaleźliśmy niewielkie wejście do pół-podziemi, gdzie było pełno różnych chińsko-tajsko-wietnamskich okienek, z możliwością zamówienia konkretnego dania i skonsumowania go w tej pół-piwnico-stołówce. Zapewniając spokój naszym żołądkom, w kolejce czekało zainteresowanie festynem. Na szczęście był on niedaleko wyjścia z Chinatown. Dotarliśmy tam już stosunkowo późno, ale i tak tłoczno, pomimo, że w tym akurat miejscu już praktycznie nic się nie działo. Za to można było zaobserwować piękną panoramę drapaczy chmur.



Przeszliśmy więc do sceny gdzie coś się działo, a dokładnie grała głośno salsa z statku sceny w porcie, a ludzie przy brzegu tańczyli :)



Doczekaliśmy do godziny zero, czyli do 19:30 na wielki pokaz fajerwerków!



Pokaz był stosunkowo długi, ale niestety tylko z barki na wodzie, a nie z różnych miejsc. Dodatkową atrakcją były ogniste restauracje.
 

Ale i tak byliśmy zadowoleni i chcieliśmy wrócić taką śmieszną kolejką, która jeździ tylko w jedną stronę, na szynie ustawionej jakieś 3 metry nad chodnikiem dla pieszych. Zajmuje bardzo mało miejsca, jeździ cicho i szybko. Świetne rozwiązanie! Niestety nie przejechaliśmy się tym cudem techniki, ze względu na to, że jechała w drugą stronę i trzeba było dodatkowo płacić. Tą kolejkę wybudowała prywatna firma za zgoda miasta i wszyscy się z tego cieszą :)

Pogoda dawała się we znaki, to znaczy zaczęło padać :( Szybki spacerek z zatrzymaniem się na pyszną czekoladę Lindta, sklep w centrum i na przystanek autobusowy. I tu niespodzianka. Jako, że jest niedziela autobusy kursują rzadziej i do wcześniejszej godziny. Następny autobus za 45 min. No cóż czekamy, bo dobrze, że jeszcze nas coś zawiezie do domu. Zastanawiamy się i autobus z nieznanym dla nas numerkiem, ale za to ma napisaną nazwę dokąd chcemy się wybrać. Dojechaliśmy cali i szczęśliwi, chociaż była to trochę gorsza linia, ponieważ nie jechała bezpośrednio do domu, tylko objeżdżała jeszcze północne okolice Sydney. Ale dobrze być już w domu spokojnie sobie usiąść i wypić ciepłą herbatę :)

* fragment piosenki "Dziewczyna bez zęba na przedzie" Kazika Staszewskiego (KULT)

Brak komentarzy: