niedziela, 25 kwietnia 2010

Impreza w St.Leonards

Dzień domowy, czyli gotowanie sprzątanie.

Pachnące kwiatki w pokoju jeszcze się trzymają i zabijają woń butów z szafy



Ostatni etap pieczenia, czyli posypywanie ciasta cukrem pudrem! Ciekawe jaki będzie rezultat.



Pierwsze ukrojenie ciepłej szarlotki, zapach powala z nóg a smak zaraz się przekonamy.

Do widelczyków, lody na talerzyku i już można jeść! Szarlotka zniknęła szybciej nić ktokolwiek by przypuszczał.

W nagrodę za dobre gotowanie i pieczenie poszliśmy na imprezę do dzielnicy oddalonej jedynie o dwie stacje w stronę centrum. Znajomy znajomych Malinki z klasy. Tu trzeba przyznać, że przygotowanie było duże, nie to co kilka dni temu. Tuż przed ostatnim pociągiem krótka lekcja brazylijskich tańców. 

Na imprezie na początku za dużo się nie działo.

Chwilę później rozpoczęły się tańce… 

...udzielanie lekcji fotografii...

...branie lekcji tańca...

...degustacja przepysznego truskawowego drinku z specjalnej brazylijskiej receptury. Mity mówią, że zrobiony na podstawie cachacy.

Po łyku wyżej przedstawionego trunku łatwiej się tańczyło, ale nóżki się plątały.

Malince dużo lepiej szło, ale nigdy nie mówiłem, że mam ucho uzdolnione do wsłuchiwania się w rytm.

Klasa Malinki, zdjęcie pożegnalne.

Brak komentarzy: