wtorek, 29 grudnia 2009

Muzealne pomysły technologiczne

Zbieranie sił trwało dłużej niż zakładaliśmy i dlatego też późno wyszliśmy. W pierwszej kolejności dotarliśmy do Sanktuarium Pamięci. Z zewnątrz wielki kloc stojący w centrum parku, jednakże po bliższemu przyjrzeniu się robi lepsze wrażenie.







Po tym małym spotkaniu z ciężką historią rozluźniliśmy się w Królewskich Ogrodach Botanicznych. Jeśli chodzi o wielkość, przypominają warszawskie Łazienki Królewskie. Można tam znaleźć 50000 różnych roślin z 10000 różnych gatunków.








Niestety nie wszystkie podpisane, więc bez większej znajomości ciężko było nam się odnaleźć i podziwiać to co najzwyczajniejsze :) Z jednej ze ścieżek udało mi się zrobić ściśle tajne zdjęcie jak jest budowany stadion do piłki nożnej. To tak na wszelki wypadek jak byśmy się nie wyrobili razem z Ukrainą do 2012 :). No i co z tego że mistrzostwa Euro w Australii... Zawsze może być ten pierwszy raz ;)


Po spacerze w tych 38 hektarach różnych roślin udaliśmy się jak na turystów przystało kupić pamiątki na tamtejszym wielkim bazarze, czyli Queen Victoria Market. O tym miejscu za dużo nie można napisać, na bazarze każdy był. Mnóstwo przeróżnych rzeczy made in China... Ale przejść się warto aby złapać jakąś okazję. Mi się udało kupić super słuchawki do mojego telefonu. Poprzednie niefortunnie się zniszczyły podczas otwierania drzwi w pierwszym mieszkaniu w Sydney.
Czas od ostatniego posiłku już był na tyle długi, że musieliśmy zaspokoić potrzebę głodu. Znaleźliśmy tanie jedzonko w jednym z food cortów po drodze.  Następnie udaliśmy się do muzeum nie za bardzo polecanego zarówno przez przewodnik jak i przez ludzi, którzy w nim byli. My jednak postanowiliśmy zrealizować ten punkt zwiedzania Melbourne. W Muzeum Imigracji znowu podziałały nasze legitymacje, więc nie mieliśmy wątpliwości czy zwiedzać czy nie. Muszę powiedzieć, że tematyka może nie porywa do szaleństw, jednakże przygotowanie wystawy robi wrażenie. Wszystko zaczyna się od małych modeli statków i różnymi opisami podróży emigrantów z odległych krajów w odległych czasach. W jednej z kolejnych sal stała tylko niby taka rzeźba:


Można było wejść do środka tego okrętu i poczuć klimat. Dosłownie poczuć, ponieważ z głośników było puszczone nagranie warkotu silników, szumu morza, jakichś odległych rozmów. Można było zajrzeć do szuflad, w których leżały przedmioty osobiste emigrantów (oczywiście tych bogatszych, ponieważ biedniejsi spali na hamakach nad beczkami z wodą i żywnością). Bardzo pozytywne zaskoczenie i dobry pomysł. W jednej z kolejnych miejsc stała kanapa a przed nią były wyświetlane zdjęcia jak ze starego rzutnika na slajdy. Z głośników wydobywał się starszy głos opowiadający o tych zdjęciach, co się tam dzieje. Była to historia jednego z emigrantów.

Prosty pomysł i też bardzo mi się spodobał, ale to jeszcze nie wszystko. W kolejnej sali "kinowej" przed wejściem zakładało się okulary 3D. Sala ta miała dookoła (360•) białe tło do wyświetlania na niej obrazów. To jeszcze nic! Na środku tej sali znajdował się dżojstik, dzięki któremu można było się obracać i różne panoramy przybliżać i oddalać oraz zmieniać na kolejne widoki. Na jednej z panoram zauważyłem animację 3D pół człowieka, pół ptaka.


Spędziłem w tym kinie chyba ze 30 minut ciesząc się podziwianiem przepięknych zdjęć panoramicznych pokazanych w tak interesujący sposób. W kolejnym pomieszczeniu na wielkim stole leżały porozrzucane zdjęcia wydrukowane na folii. Stół miał podświetlany blat i matową szybę, więc bardzo ładnie każde zdjęcie można było zobaczyć. Do tego w jednym miejscu był wbudowany czytnik kodów kreskowych. Okazało się, że każde zdjęcia ma inny kod i po wczytaniu go na rzutniku pojawiało się dokładnie to sczytane zdjęcie z dodatkowymi informacjami! I takie właśnie uatrakcyjnienia wystawy mi się strasznie podobają, że od razu chce się sprawdzić, przez co więcej informacji się dowiadujemy!
Po tych technologicznych spotkaniach z emigrantami przeszliśmy do największego w całej Australii kasyna! Po raz pierwszy widziałem jak ludzie naprawdę grają i obstawiają za niemałe kwoty jakieś cyferki, które być może wypadną. Nie mówiąc już o tej niesamowitej ilości automatów z kręcącymi się bębnami. Taki nowszy jednoręki bandyta, gdzie tylko przyciska się jeden przycisk. Ludzi strasznie dużo i tylko widać jak co chwilę wrzucają nową monetę / banknot / kartę kredytową!, rzucają na stół kolejny żeton i po chwili albo odzyskują kilkukrotną wartość i grają dalej albo odchodzą ze spuszczoną głową.

Aby zasmakować hazardu postanowiliśmy spróbować zagrać za $1 i nie więcej! Ale oszałamiająca suma hihihi. Wrzuciliśmy naszą monetę do jednej z tych wszędobylskich maszyn (można je spotkać w co drugim barze w Australii), poprzyciskaliśmy jakieś guziki, coś poobstawialiśmy, straciliśmy pół godziny i maszyna "wypluła" z siebie $5! Od czasu do czasu nieregularna nagroda za robienie głupiej czynności i łatwo można wpaść w nałóg. A kasa leci! Może to jest pomysł na życie, aby otworzyć kasyno?!?
Powędrowaliśmy z naszą wygraną $4 do sklepu, ponieważ od tej klimatyzacji i emocji zachciało nam się strasznie pić. I tak wszystko to co wygraliśmy wydaliśmy na 3 litrowy sok owocowy!
Kolejnym punktem dzisiejszego dnia była Narodowa Galeria Victorii. Ze względu na zbliżający się wieczór była już zamknięta, ale za to zobaczyliśmy futurystyczne wejście zrobione z ściekającej po szkle ściany wodnej. Po drodze zwiedziliśmy muzeum australijskiego zespołu AC/DC


I tak zdążyliśmy wrócić do ścisłego centrum, trochę się jeszcze powłóczyć i napatrzeć na tutejszą architekturę, ponieważ jutro z samego rana powrót do Sydney.





A oto napis na drzwiach wejściowych do jednego z barów! Bardzo cenna uwaga i przypomnienie, aby nie zostawiać dzieci w samochodzie, lepiej zabierz je ze sobą na piwo ;)

Brak komentarzy: