poniedziałek, 28 grudnia 2009

Melbourne Museum...

Z samego rana Mariusz wyruszył użyć swojej furgonetki w celach zarobkowych i nam pozostała komunikacja miejska, która tak samo jak w Sydney jest droga. Bilet można kupić jedynie w automacie, który przyjmuje wyłącznie monety. Nie mam pojęcia kto to wymyślił, ale zapewne musiało to być bardzo dawno, kiedy monety miały większą wartość, dzięki czemu wystarczyło wrzucić jedną a nie 10 aby kupić bilet. Na szczęście uzbieraliśmy z naszych portfeli wystarczającą ilość drobniaków i jako szczęśliwi posiadacze dwugodzinnej wejściówki na transport publiczny podążyliśmy w stronę Melbeurneowskiego obszaru Krikieta, czyli Melbourne Cricket Ground.
Przed wyjazdem dużo się nasłuchałem oraz wyczytałem, że sport w Australii jest jak religia. Jest w tym ziarenko prawdy, ale aż tak bardzo bym nie przesadzał. Lubią sport, interesują się, kibicują "swoim" drużynom. Jest to bardziej uwidocznione niż w Polsce i tyle.


Szkoda, że nie udało nam się zobaczyć stadionu z powodu rozpoczynającego się właśnie meczu i drogiej wejściówki na ten mecz. Z muzeum sportu które na mapie znajduje się obok stadionu byliśmy zaskoczeni, ponieważ, aby do niego wejść, również musieliśmy kupić bilet na mecz, ponieważ okazało się, że wejście do tego muzeum jest przez stadion... Trochę rozczarowani zrobiliśmy kilka pamiątkowych fotek i ruszyliśmy dalej poznawać podobno najbardziej europejskie miasto w Australii.
Korzystając jeszcze z ważnego przez 15 minut biletu dojechaliśmy do ścisłego centrum, gdzie na szybko zwiedziliśmy katedrę św. Pawła. Warto zobaczyć, lecz nie powala na kolana, zwykła katedra, po prostu.


Korzystając z przepięknej pogody zrobiliśmy sobie spacer. Po drodze zajrzeliśmy do centrum handlowego, które miało w sobie wieżę... Jak już brak miejsca w centrum to po prostu zabudowuje się stare budynki, ale ten pomysł mi się naprawdę spodobał :)

Dotarliśmy na przystanek tramwajowy, gdzie jeżdżą bezpłatne zabytkowe tramwaje turystyczne. Można w nich usłyszeć co będzie do zobaczenia jak się wysiądzie na następnym przystanku. My wybraliśmy Ogród Carlton i Melbourne Museum! I to jest kolejne miejsce, gdzie każdy przyzwoity turysta powinien postawić swoją nogę i to nie tylko dlatego, że dla studentów bezpłatne, ale niesamowicie przygotowane! Zwiedzanie można zacząć od dinozaurów:







Co poniektóry szkielet miał założoną czapkę Mikołaja albo rogi renifera. Na niektóre z tych prehistorycznych zwierząt była wycelowana niby lornetka. Jak się przez nią popatrzyło, to przez chwilę był obraz tak jak przez lornetkę, ale po chwili zmieniał się. Najpierw tło zamieniło się w niebo bądź jakieś drzewa, w tym czasie na szkielet "nachodziła" skóra i cały dinozaur zaczynał się poruszać. Tak zaczynał się krótki film z danym dinozaurem w roli głównej!
Po tych prehistorycznych stworzeniach, czas przyszedł na równie dziwne i czasami ogromne zwierzęta zamieszkujące głębiny morskie. W salach o tej tematyce słychać było podwodne i głębinowe dźwięki, zdjęcia oraz w specjalnych słoikach te wszystkie niesamowite ryby i kręgowce zamieszkujące naszą planetę. Czy drogi czytelniku wiesz, że na księżycu było więcej osób, niż w najgłębszym miejscu na Ziemi?


Ach te wszystkie stwory... Nigdy nie przepadałem za owocami morza... ;)

Teraz przyszedł czas na poznanie zwierząt lądowych zamieszkujących obecnie Ziemię, ale dlaczego to muszą być insekty?

Kilka pomieszczeń było przeznaczonych na różnego rodzaju tego typu zwierzątka... Można było je zobaczyć pod szkłem powiększającym z każdej strony i niektóre były żywe!

Przyszedł czas powiększyć rozmiary:

Cała sala z różnego rodzaju zwierzętami z całego świata! A teraz czas na kolejną nowość technologiczną, a mianowicie na dotykowych ekranach można było sobie każde zwierzątko wybrać, przybliżyć i poobracać z każdej strony, dowiedzieć się gdzie zamieszkuje, co je, jak żyje, itp... Po prostu szok!

Jak już poznaliśmy zwierzęta z którymi dzielimy naszą wspaniałą planetę, przyszedł czas na poznanie czym dokładnie jest DNA oraz jak funkcjonuje nasz organizm! Jedno pomieszczenie skupiało się na DNA i jego historii i co to w ogóle jest, jak je się zdobywa itp, a kolejna wystawa związana była z funkcjonowaniem ludzkiego ciała i organów. Też było trochę historii jak ludzie dochodzili to tej wiedzy:


Kolejnym punktem tego muzeum było zagłębienie się w naukę, którą studiowałem przez pięć lat, czyli psychologię. Taka mała powtórka najważniejszych zagadnień ludzkiego umysłu. Nareszcie zobaczyłem jak w rzeczywistości wygląda pokój, który zmienia perspektywę, tak jak na poniższych zdjęciach :)






Drogi czytelniku jak myślisz sobie, że to koniec tego fascynującego muzeum, to się grubo mylisz, ponieważ właśnie doszliśmy do połowy...





W dalszej części programu jest historia miasta Melbourne. Oraz ciekawie pokazana i wyjaśniona kultura aborygeńska. Polecam głównie film, który przedstawia dialog pomiędzy dyrektorem muzeum a rdzennym mieszkańcem Australii. Dwa różne spojrzenia i tak ciekawie pokazane!

Dalszą część wystawy można już zwiedzać na świeżym powietrzu w specjalnie zaprojektowanym lesie tropikalnym, z prawdziwymi i żywymi zwierzętami, ptakami, pająkami oraz gadami!





Tak to niestety koniec zwiedzania. Można powiedzieć, że w samą porę, ponieważ właśnie doszedł czas zamknięcia muzeum!
Po tych wszystkich wrażeniach pojechaliśmy zobaczyć jak wygląda najpiękniejsza plaża w Melbourne. No cóż... Raj dla surferów to to nie jest ze względu na małe fale. Raj dla dzieci raczej też nie ze względu na gruboziarnisty piasek. Można miło spędzić czas, posłuchać delikatnych fal zatoki miło, ale nie zachwyca jak inne plaże w Australii. Dlatego też nie zabawiliśmy tam długo tylko pojechaliśmy do domu odpocząć i zebrać siły na jutrzejszy ekscytujący dzień!

1 komentarz:

Unknown pisze...

Wszystkiego dobrego w nowym roku Andrzeju !!
Trzymam za Was kciuki :D
ale się dziś zaczytałem w ten Twój blog .....na pewno pozwala sie oderwac ...