środa, 23 grudnia 2009

Urodzinowy flak

Tak jak w dniu wczorajszym, dziś też byłem w pracy parę minut wcześniej, co zostało bardzo pozytywnie odebrane przez mojego pracodawcę. Na dziś miałem za zadanie dokończyć malowanie ogrodzenia po przeciwnej stronie tego co malowałem wczoraj. Jednak jak już zdążyłem przygotować wszystko co potrzebuję i oczyścić płot, zostałem poproszony na śniadanie składające się z napoju wieloowocowego i zapiekanej kanapki. Posiłek zjedliśmy w trójkę, a mianowicie ja, Garfild, czyli właściciel oraz jeszcze jeden chłopak z Chile.
Jak już się uporałem z płotem, przyszedł czas na lunch, na którym były 4 osoby. Dodatkowo był znajomy Garfilda, również samotny mężczyzna w wieku około 60 lat. Razem zjedliśmy BBQ, specjalnie pieczone australijskie kiełbaski z 2 pysznymi sałatkami.
Później zostało mi malowanie takiej dziwnej kratki, co było strasznie ciężkie, ponieważ nie ma praktycznie dostępu przez bluszcz, który zarasta to całe ogrodzenie. Na moje nieszczęście to ogrodzenia ma jakieś 12 metrów długości. Przynajmniej będzie więcej godzin. Niestety Garfild kilka razy przyszedł i mi powtarzał, że dziś jestem jakiś wolny i mało wydajny i że myślał, że w dniu dzisiejszym zrobię to do końca… Mimo tych komentarzy na koniec dnia dostałem butelkę wina, musiałem tylko przyrzec, że dzisiaj całej butelki nie wypiję, bo jutro do pracy. Szkoda, że nie czek z moim wynagrodzeniem, ale zawsze coś.
Po około 10 godzinach pracy pojechałem do domu, gdzie czekał na mnie prezent imieninowy, który przyszedł dokładnie w dniu moich urodzin, a był nim mój zasilacz do laptopa! Nareszcie, ale miło! Jednak za dużo czasu nie miałem aby się nim nacieszyć, ponieważ z zamiarem świątecznych zakupów i odebrania Malinki z pracy wyruszyłem na rowerze do Crows Nest. Po drodze od losu dostałem niemiłą niespodziankę urodzinową, a mianowicie złapałem gumę w tylnim kole! Zorientowałem się dopiero po przejechaniu jakichś 200 metrów, na szczęście dla mnie z górki. Pod górkę już wchodziłem prowadząc rower do najbliższej stacji benzynowej. Tam znalazłem kompresor. Niestety dziura w dętce była za duża, aby udać, że jej nie ma. W zapleczu sklepu nie było żadnych łat. Był jedynie super glue oraz taśma izolacyjna o połowę tańsza. Wybrałem to co tańsze, rozebrałem koło, odnalazłem dziurę i zakleiłem ją taśmą. Jupi! Udało się, powietrze nie schodzi natychmiast i udało się przejechać 4 km do Malinki do pracy. Tam wielka niespodzianka, otóż dostałem dużą przepyszną pizzę w pięknie opisanym pudełku a do tego przepyszną gorącą czekoladkę! Mniam! Jak wróciłem do roweru niestety mój zabieg nie był długotrwały i powietrza w dętce już nie było… Udało się jakoś dojechać do stacji i dopompować koło, później już bez problemowo dojechaliśmy do domciu.
Wieczorem Malinka zadbała o wszystkie elementy urodzinowego przyjęcia, jakimi są tort ze świeczkami, muzyka, prezent, zdjęcia, wino. A to wszystko oczywiście dla mnie wielka niespodziewajka!

Brak komentarzy: