wtorek, 26 stycznia 2010

Dzień Australii

Jeden z widoków jaki mamy pływając prawie codziennie na promie.

Dzień Australii, czyli wszędzie flagi i kolory Australii

26 stycznia większość Australijczyków ma wolne. Jest to dzień, w którym można wyjść na plażę, zrobić BBQ, można posłuchać przeróżnych koncertów, które odbywają się na scenach mniejszych i większych, porozmieszczanych po całym mieście, można skorzystać z innych niezliczonych atrakcji, jakie są przygotowane przez miasto oraz każdą dzielnicę. My wybraliśmy centrum Sydney. Jednak i tak było niemożliwością uczestniczenie w każdej zaoferowanej imprezie. Wybraliśmy same wisienki z czekoladą, czyli to co wydawało nam się, że będzie najlepsze. Oprócz zwykłego uczestniczenia ponownie zapisaliśmy się do sztabu wolontariuszy, którzy są potrzebni aby zapanować nad całym tłumem turystów. Pozwól Czytelniku, że teraz po tym krótkim wprowadzeniu czym w Australii jest Dzień Australii opiszę wybrane przepyszne wisienki na środku każdego kawałka ciasta. 
Jadąc promem do centrum około godziny 10 już zauważyliśmy, że ludzie wynajdują sobie miejsca przy zatoce, tak jak to miało miejsce 31 grudnia. Na początek mieliśmy się pojawić przed 11 w Ogrodach Botanicznych za zatoką Farm Cove. Przyszliśmy punktualnie na 11. Naszym zadaniem będzie kontrola tłumu. Na sam początek wszystkie osoby wchodzące na wyznaczony teren mają zostać poinformowane, że o godzinie 11:30 będą musiały opuścić daną lokalizację. W ciągu tych 30 minut przeszliśmy i zobaczyliśmy jaki obszar będzie trzeba ewakuować i o 11:35 cały teren już był ogrodzony, a my przepuszczaliśmy już tylko wychodzących, a osoby wchodzące informowaliśmy o zbliżającym się wydarzeniu zaplanowanym na punkt 12. Ale dokładnie co to było? Otóż 21 gun salut, czyli 21 wystrzałów z armat.

Uprzyjemnianie czekania poprzez koncert na żywo. 

Co by tu zagrać? 

Idziemy na jednego... a raczej 21 shot-ów

Dyskusja na temat w co powinniśmy trafić?

Jedna z armat gotowych do wystrzału.

A to ja pilnuję, aby zgłodniały fantastycznych widoków tłum trzymał się w bezpiecznej odległości od niebezpiecznej maszynerii :)

Jak widać na powyższym  zdjęciu wszyscy wolontariusze dostali super koszulki z literką "i". Wszyscy powinni też dostać czapki (ja specjalnie nie brałem z domu ponieważ wiedziałem, że dostanę i nie będę chodzić z dwoma...). Jednakże okazało się, że dowodząca naszą grupą wolontariuszy była zbyt słabo zaangażowana i mało się przykładała, że o czapki dla nas się nie postarała. Muszę dodać, że w tym dniu było niesamowicie gorąco, a jeszcze prawie cały czas przebywaliśmy w słońcu... No ale nic punktualnie o 12:00 usłyszeliśmy huk! Pierwsza armata wystrzeliła! Dodam jeszcze, że zdjęcia wystrzałów udało mi się zrobić właśnie dlatego, że byłem wolontariuszem. Reszta osób nie mogła się dostać w takie dobre punkty widokowe :)

Wystrzał!

I kolejny!

Nad wszystkim czuwały helikoptery
Czy to już koniec?

Po wystrzałach, jak dym już został rozwiany, można było zobaczyć wyścig statków, konkurs na najładniej udekorowany statek, wyścig promów i jeszcze kilka dodatkowych atrakcji.

Oddelegowanie po udanej akcji

Statki oglądające 21 wystrzałów

Statek który pryskał wodą, aby ochłodzić atmosferę

Uniknięcie zestrzelenia. Opera na szczęście nie ucierpiała

Misja ratunkowa, skok do wody

Wszyscy na pokładzie? Odlot!

Prawdziwe manewry wojenne


Hmmm, co my tu mamy?

Zbiórka wolontariuszy po pomyślnie przeprowadzonej akcji.

Jak już było po wszystkim, a my zmęczeni staniem na słońcu bez czapek poprosiliśmy o wodę. Okazało się, że nasza opiekunka niestety nie ma wody, ponieważ organizatorzy nie dowieźli ani czapek ani kremów UV ani co najgorsze wody! Wszyscy wolontariusze mieli też  obiecany lunch, jednakże na ten temat też nic nie było wiadomo... Pomogliśmy jeszcze sprawnie rozproszyć ludzi, aby armaty mogły spokojnie przejechać i około godziny 13 mogliśmy już robić co chcieliśmy. 
W pierwszej kolejności poszliśmy się spotkać z naszą właścicielką mieszkania, która właśnie przypłynęła promem z naszymi czapkami! Po drugie kupiliśmy wodę z $1. Po trzecie ruszyliśmy dalej, ponieważ dużo się jeszcze miało wydarzyć! 

Chodząc można było podziwiać jak ludzie się poprzebierali :)

Elvis żyje! Jest ich nawet trzech!

Właściciele lokali też mieli elementy flagi Australii


Złoto-zielone barwy Australii (szczegóły na temat kolorów Australii można spotkać na blogu Malinki)

Kapelusze z flagą...


Czapeczki z daszkiem z flagą

Dziadek mróz chyba pomylił święto...

W taki dzień marzenia się spełniają i nawet można wyjść z dzieckiem na spacer...


Trzeba podkreślić skąd jesteśmy nawet na twarzy!


Grupka chłopaków w narodowych barwach. Na krawatach mają napisane: "kiss me" :)

Czapko-parasol, oczywiście z flagą!


Flagę można nosić również w taki sposób, nie musi wisieć na maszcie :)

Mając w ręku lunch - kanapkę z subwaya, na pięknym błękitnym niebie zauważyliśmy w oddali powoli przesuwającą się flagę australii. Była ona ciągnięta przez helikopter, który zrobił 3 - 4 okrążenia nad zatoką.

Krążąca flaga nad zatoką


Krążąca flaga nad zatoką nad operą

Znaleźliśmy kawałek cienia pod Harbour Bridge i mieliśmy chwilę aby nacieszyć się kanapką. W pewnym momenie usłyszeliśmy huk i zobaczyliśmy nad nami śmigające F/A-18. Ledwo mi się udało wyjąć aparat :)

F/A-18 szalejące nad naszymi głowami

Jeszcze chwila spokoju i trochę czasu na zdjęcia z Operą i był czas na kolejny punkt programu, a mianowicie skoki spadochronowe. Skoczkowie wylądowali dokładnie w Sydney Cove, pomiędzy Operą a Mostem! Ruch promów i wszelkich statków został wstrzymany na czas skoku!

Ktoś mi zabrał poduszkę!

Skoki nie obyły się bez narodowej flagi Australii

Dalej postanowiliśmy zobaczyć co się dzieje w Hyde Parku. Tam można było albo pooglądać sobie przedstawienia dla dzieci albo popodziwiać stare samochody. Wybraliśmy drugą opcję :)





Najpiękniejsze fajerwerki w Sydney i Australii są w Nowy Rok, ale także w Dzień Australii. Aby nie przegapić podziwiania pokazów pirotechnicznych powolnym spokojnym krokiem udaliśmy się w stronę Darling Harbour, gdzie udało nam się  zdobyć świetną miejscówkę na popołudniową drzemkę, a później na oglądanie fajerwerków! 

Do kolekcji starych samochodów po mieście jeździły i przewoziły ludzi stare autobusy

My w miejscu drzemki :)

I tak doczekaliśmy do godziny 21, o której to zaczął się piękny pokaz fajerwerków! Oto filmik i zdjęcia!





























Muszę przyznać, że to był chyba najpiękniejszy pokaz fajerwerków jaki widziałem na żywo! Po prostu WOW! 
Po pokazie poszliśmy sobie do baru na piwko i drinka, po czym jeszcze spotkaliśmy się ze współlokatorką z dawnego mieszkania. W drodze na ostatni prom udało się kupić wymarzone lody za $0,50 w McDonalds. Dziś byliśmy chyba w 5 innych i akurat wszędzie mieli zepsute maszyny...

 
Wymarzone lody, które chodziły za mną cały dzień :)


Brak komentarzy: