niedziela, 17 stycznia 2010

Niedzielna wyprawa na plażę palmową

Nie ma to jak powylegiwać się na plaży w Australii. W końcu jesteśmy tutaj ponad 3 miesiące i jeden dzień na tydzień postanowiliśmy wykorzystywać na odpoczynek i/lub zwiedzanie. Na dzień dzisiejszy przypadła Palm Beach, czyli plaża palmowa.
Pierwszą i ważną różnicą jaką zauważyliśmy między tą a innymi plażami jest kolor piasku. Tu był bardziej czerwony niż na plażach położonych w południowej części Sydney. Piasek jakiś taki bardziej ziarnisty, ale to nam nie przeszkadzało się położyć. Gorzej było z pogodą, ponieważ jak dojechaliśmy autobusem (podróż w jedną stronę trwała ponad 1h) to była straszna ulewa. Malinka wykorzystała sytuację i zaciągnęła mnie do kawiarni, czego nie żałuję, ponieważ zamówiliśmy sobie duży koktajl czekoladowy :) Jak już słoneczko wyszło, znaleźliśmy szybko odpowiednie miejsce na opustoszałej plaży. Malinka chwyciła za aparat i z teleobiektywu namierzała najlepszych (czyt. najprzystojniejszych) surferów.  Z powodu 40 km. od centrum Sydney nie było ich za wielu. Później leżeliśmy i próbowaliśmy złapać trochę słońca. Morfeusz po chwili tak jakby położył się między nami. Po około 20 minutach zostaliśmy oblani na początku grubymi, zimnymi  kroplami wody, a później ponownie zaczęło siąpić, tak że postanowiliśmy wrócić już do domu. Po przygodach z autobusem po 2,5 godzinie znaleźliśmy się wygłodniali na spit junction. Tam częściowo napełniliśmy się kanapką długości stopy i wróciliśmy do domciu.


Bardziej czerwony piasek i dużo mniejszy tłum na Palm Beach, spowodowany nie tylko deszczową pogodą ale i 40 kilometrami od centrum Sydney


Jak Palm Beach to i musi być palma :)



Liście też chcą do słońca

Brak komentarzy: