sobota, 21 listopada 2009

Co za dzień co za ludzie!!!

Chciałem coś ciekawszego na sobotę przygotować, jednakże tyle się wydarzyło, że i tak będzie dużo do opisania. Spróbuję wszystko opisać ze szczegółami.

Dzień można by narysować w kształcie sinusoidy gdzie oś x to kolejne godziny a oś y moje samopoczucie z pozytywnym nastawieniem. Dla przypomnienia zamieszczam rysunek sinusoidy:




Godzina pobudki podobna do dnia wczorajszego. Właściwie cały poranek wyglądał podobnie z drobnymi szczegółami no i w tych szczegółach tkwi cały problem. Podczas porannego szukania pracy na początku natrafiłem na miłą właścicielkę, która poświęciła mi około 5-10 minut na rozmowę. Jednakże nikogo nie szukała. Powiedziała mi, że może powinienem spróbować w pobliskiej kawiarni, gdzie oczywiście się udałem wcześniej zaglądając jeszcze do kilku innych. Po drodze też znalazłem dobrze wyposażoną bibliotekę z dużym działem dziecięcym. Oprócz książek można tam wypożyczyć filmy na DVD (trochę stare, ale jest taka możliwość) oraz audiobooki na CD i kasetach audio! Jest tam stosunkowo duży wybór. Będę musiał się tam przejść na spokojnie. Do tego momentu moje samopoczucie miało tendencję wzrostu. Jednakże przyszedł pierwszy kryzys w momencie kiedy zapytałem się o pracę w poleconej mi kawiarni. Właściciel, albo kelner, tego nie wiem, jak tylko usłyszał w jakim celu przyszedłem krzyknął abym się wynosił!!! Tak, to był krzyk w przetłumaczeniu: "WYNOŚ SIĘ" i palcem pokazał drzwi! Tak, to był dla mnie cios poniżej pasa. Tego już nie wytrzymałem i się załamałem. To była dla mnie taka przenośnia, że we wszystkich miejscach dokładnie mi tak mówią (tylko milszymi słowami). Że jestem zupełnie niepotrzebny, jak jakiś porzucony przedmiot na ulicy, którego losem nikt się nie przejmuje. Przedmiot, który nie jest nikomu potrzebny i tylko się pałęta z miejsca na miejsce... (w sumie dobrze by było aby z miejsca na miejsce, ja sobie nawet tego miejsca nie mogę znaleźć!!!).
Z brakiem sił psychicznych wróciłem do domu gdzie otuchy mi dała Malinka, chociaż było naprawdę ciężko! Po paru godzinach moje samopoczucie powoli zaczynało wzrastać. Postanowiłem spróbować w miejscu gdzie wiedziałem, że kogoś szukają. Kawiarnia ta mieści się jakieś 15 minut spacerkiem od domu więc całkiem blisko. Okolica w miarę daleko od miasta więc może nie będą mieli wielkich oczekiwań. Byłem tam wczoraj, ale nie było właścicielki. Dzisiaj ją zastałem. Wtedy moje nadzieje i samopoczucie znowu były dosyć wysoko. Jednak po przejrzeniu mojego resume oświadczyła mi, że szukają kogoś kto wie jak robić kawę i ma przynajmniej 2 (słownie: dwa) lata doświadczenia!!! W takim miejscu i takie wymagania, chyba się przeliczyłem co do oczekiwań?! Zapomniałem się jej zapytać gdzie to doświadczenie mogę zdobyć, jak nawet w takim miejscu potrzebują ludzi którzy są mistrzami w robieniu kawy (z psychologii: można powiedzieć że osiąga się stan mistrzowski po 10.000 powtórzeń lub godzin wykonywania danej czynności, myślę że po dwóch latach spokojnie można zrobić 10k kaw). A już miało być tak pięknie, a tu znowu załamanie się i myśli co robić dalej.

Dobijała już godzina 16:00. Malinka zaraz się zacznie szykować do wyjścia. Ja z brakiem sił psychicznych na polowanie w terenie postanowiłem, że zaatakuję internet. Jako że korzystamy z jednego komputerka, kiedy Malinka go używała ja zrobiłem sobie coś do jedzenia. W taki dzień nie obeszło się bez krwi, ponieważ do tego wszystkiego nóż przekroił mi skórę na kciuku i potrawa była ze świeżą krwią... Na szczęście niedużo jej było :)
Około 15-20 minut po wyjściu Maliny nieoczekiwanie odezwał się mój telefon! Byłem w szoku, ponieważ zadzwonili do mnie z jednej z restauracji gdzie byłem wczoraj i potrzebują kogoś na dzisiaj. Mam być za 50 minut! Miejsce jakieś 5 minut spacerkiem od pracy Malinki! Brzmiało rewelacyjnie. Znowu moje samopoczucie z pozytywnym nastawieniem wzrosło bardzo wysoko. Praktycznie nie zastanawiając się  porzuciłem to co robiłem do tej pory, czyli strony z ogłoszeniem o pracę. Przebrałem się w czarne spodnie, koszulę i eleganckie buty zapakowałem do torby i rowerkiem dojechałem w 30 minut na miejsce. Nie chcąc wchodzić zdyszany i zmęczony przyczepiłem rower w pobliżu. Okazało się, że to było to miejsce, gdzie śmierdziało w środku! Znalazłem zaułek w którym zmieniłem koszulę i buty oraz się wypachniłem.
W ciągu 5 minut zostałem poinstruowany łamaną angielszczyzną, a raczej bardziej w języku niemieckim, o tym gdzie się znajdują talerze, sztućce, serwetki, kieliszki do wina, kufle do piwa (3 rodzaje) jak składać serwetki, jak nakryć do stołu (dwa talerze, 3 widelce, 3 noże, dwie łyżeczki i serwetka), jak podawać do stołu, jak przyjmować zamówienie, gdzie wszystko zapisywać i jak doliczać do rachunku, kiedy i co podawać z kuchni, jak przygotować i podawać różne napoje, gdzie odnosić brudne rzeczy, jak robić kawę, jaka jest numeracja stolików.... W sumie wyliczać już nie ma co, bo i tak pewnie mi się wszystkiego nie uda wymienić... Bardzo mało czasu do pierwszych klientów spowodowało bardzo duże tempo i mało czasu na naukę z praktyką. To była niemiecka restauracja z niemieckim właścicielem.
Jak na pierwszy dzień kelnerstwa mogę się ocenić bardzo dobrze, jednakże z takim szefem nie życzę nikomu pracować. Dla klientów strasznie miły. Cały czas żartuje, śmieje się, klepie po ramieniu, gratuluje... a dla swoich pracowników jest wredny. To chyba nawet za mało powiedziane. Zero wsparcia, pochwały jak coś dobrze zrobią, za to jak coś jest nie tak to żywcem skórę chciałby zerwać! Jak czekałem w kuchni na potrawy aby zanieść, to ten koleś nie patrząc się czy ktoś stoi za drzwiami z całej siły je otworzył (uderzając nimi drugiego kelnera) i zaczął się wydzierać na całą kuchnię, że co to oni sobie wyobrażają, że jeszcze nie ma jakiejś tam potrawy. Wszystko w 1/3 po angielsku i 2/3 po niemiecku! Żeby nie było tak dobrze to mi  też się oberwało. W jednym momencie położył mi trzy rzeczy na tacy i powiedział abym jedno zaniósł do kuchni a drugie odłożył do czystych rzeczy. O trzecim (łyżeczkach) ani słowa. Zrobiłem tak, że to co do kuchni to i do kuchni a łyżeczki do czystych. W momencie jak wkładałem łyżeczki to wielki huk nad moją głową z ledwo zrozumiałymi słowami: "Ty masz do cholery pomagać, a nie %&;*^%$% przeszkadzać!!!"
Innym razem kazał mi chodzić za nim cały czas, abym się jak najwięcej nauczył. Jednakże jak tak za nim chodziłem nie zwracał na mnie uwagi, a jak już zwrócił to z wielkimi wyrzutami: "Sprawdziłeś stolik numer 8? Na co czekasz sprzątaj tam!"
Wszystkie posiłki tam podawane są na strasznie gorących talerzach wyjętych prosto z pieca. Parzy niesamowicie nawet przez serwetkę, a ten jeszcze każe się do tego wszystkiego uśmiechać!
Innym razem jak stałem za nim to on zrobił krok do tyłu, stanął na mojej nodze i stojąc cały czas przekręcił się na pięcie i po prostu odszedł. Nic nie powiedział, żadnego przepraszam!
Przykłady co tam się działo mogę jeszcze długo podawać, ale chyba to już nie ma sensu, ponieważ drogi Czytelniku chyba już wiesz z jakiego typu osobą miałem do czynienia.
Drugi kelner był też jakiś dziwny. Kilka razy coś starałem się do niego zagadać, ale ten strasznie zamknięty w sobie, albo raczej zastraszony. Raz tylko odezwał się do mnie jak coś źle zrobiłem następującym zdaniem: "Nie rób tak więcej, bo jak to szef zobaczy to Cię zabije"... Już pod koniec, jak chciałem mu pomóc powiedział mi, abym zajął się "swoim szkłem" a on sobie tu poradzi. Chodziło mu o to, że wycierałem szklanki, ale one mi się skończyły i nie chciałem stać bezczynnie.
Szczerze mówiąc podczas tej szkoły przetrwania miałem myśli czy gałąź przemysłu jaką jest hospitality czy też gastronomia jest stworzona dla mnie. Po radości, że dostałem gdzieś szansę, że gdzieś jestem potrzebny doszedłem do wniosku, że tu też jestem przedmiotem, którym można pomiatać!
Na zakończenie dostałem pewnie tyle co się uzbierało z napiwków, przebrałem się i zostałem pożegnany słowami: danke schon. 
Po tej przygodzie pojechałem do Malinki gdzie już standardowo pomogłem wnosić stoliki i wróciliśmy do domu około 0:30. Jutro pomimo tego, że niedziela, dzień rozpoczynam o 6:30 rano!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ello, przeczytalam to i jestem w szoku. Masakra! Mam nadzieje ze nie wrocisz tam bo cie psychicznie szefu wykonczy! Trzymam kciuki - uda Ci sie znalezc cos lepszego!!!
pzdr, eb

MariusziAgatawkrainieOz pisze...

Andrzejku,nieszczescie w szczesciu, bo praca, ale psychopatycznie zachowujacego sie szefunia!!!Nie zalamuj sie, ja tez teraz szukam bez powodzenia, jak na razie. Moja rada dla Ciebie, to jak zwykle: szukaj poza gastronomia, przeciez jest duzo kafejek internetowych czynnych cala dobe, czy wypozyczalni DVD czy innych jeszcze miejsc, gdzie Twoje umiejetnosci beda docenione a Ty szczesliwy i spelniony. Pozdrawiam, Agata.