poniedziałek, 9 listopada 2009

Poznaj teren zanim wyruszysz w trasę

Rozpoczęcie podróży do szkoły od promu daje dużo pozytywnej energii. Po lewej stronie Opera House, po prawej Harbour Bridge i czuję, że jestem w Sydney. 20 minut relaksu na promie z takimi widokami, ewentualnie książką potrafią umilić życie, że zapomina się chociaż na chwilę, że brak pracy poważnie doskwiera.

W szkole dokładnie omówiliśmy wyniki z testu z zeszłego tygodnia i każdy przedyskutował z nauczycielką dalsze zajęcia dodatkowe. Mi na teście najsłabiej poszła gramatyka, więc najprawdopodobniej trafię do grupy uczącej się intensywnie gramatyki. Do tej pory miałem zajęcia dodatkowe z pisania po angielsku i na teście bardzo się przydała ta wiedza. Podczas tej krótkiej rozmowy dostałem też ważną informację, otóż nauczycielka powiedziała, że bardzo cieszy się, że jestem w tej grupie razem z Tomem (Polak, ale tylko raz z nim gadałem po polsku, kiedy się razem śpieszyliśmy) oraz Michalem (Czech, bardzo sympatyczny), ponieważ wprowadzamy więcej dynamiki i pozytywnej atmosfery do całej grupy :) Bardzo miło!

Mając w głowie bezowocne godziny spędzone włóczeniem się z ulotkami w postaci mojego CV od baru do baru, postanowiłem, że drugi dzień z rzędu zaSPAMuję ludziom skrzynki pocztowe ulotkami, które dostanę od firmy. Przynajmniej coś się uzbiera na bieżące wydatki, w szczególności, że właśnie mi się skończył bilet tygodniowy i znowu muszę kupić nowy.

Na początek spotkania dostałem wypłatę za dzień wczorajszy w wysokości niesamowitej kwoty 30$. Już prawie na bilet mam :) Później otrzymałem 300 kompletów po 4 inne rodzaje i w teren. W sumie nic nadzwyczajnego, jestem przyzwyczajony do czegoś takiego, tylko używając nowoczesnej technologii. W końcu moja praca magisterska była o mailingu internetowym... Podczas chodzenia natrafiłem na jedną ciekawą skrzynkę, poniżej fotka:




Później dostałem jeszcze kolejne 300 ulotek. Poszło w miarę sprawnie, także jak już zaczynało się ściemniać mogłem wrócić do domu. Po drodze drobne, ale ciężkie zakupy w centrum, na prom i do domciu. Po drodze Malinka do mnie zadzwoniła i poprosiła abym kupił ananas w puszce do sałatki którą planuje. Zostawiłem swoje rzeczy i pojechałem na rowerze... i się pogubiłem w terenie. Z mojej mapy w głowie zostało wymazane położenie sklepu, przez to szukałem go przez jakieś 30 minut jeżdżąc w jedną i drugą stronę. Po tym czasie jakby piorun strzelił i sklep pojawił się na mojej mapie wyobrażeniowej. Muszę jeszcze przypomnieć, że tu są dosyć strome górki i jazda pod górę była wyzwaniem, z górki przyjemnością. Ku mojej uciesze sklep znajdował się na górce, więc praktycznie podczas całego dojazdu do domu z zakupami nie musiałem pedałować (za wyjątkiem ostatnich 400 metrów, gdzie jest stromo pod górkę). I tak szczęśliwie znalazłem się w domu o godzinie 23 z minutami. Kolacja + przygotowanie lanczu na dzień jutrzejszy zajęło trochę czasu, ale się udało i tak oto minął kolejny dzień na antypodach.

Brak komentarzy: