sobota, 28 listopada 2009

Goczina 2:30 nad ranem prawie 20km od domu!

Rano sprawdziłem e-mail, jak co dzień. Ogólnie nic niezwykłego, jednakże czekał na mnie e-mail od najsłynniejszej restauracji typu fast-food na świecie. Wcześniej zaaplikowałem na ich stronie, tak jak do kilku innych tego typu miejsc. Z wielką uprzejmością napisali mi, że "niestety" nie przeszedłem pozytywnie rekrutacji... Jak już nawet z takiego miejsca taka odpowiedź, to ja już nie wiem co o tym sądzić!
Nie zmartwiłem się tym jednak za bardzo, ponieważ wiedziałem, że dzisiejszy wieczór mam zajęty. Otóż pojechałem do pracy! Wow! Co więcej, było to zupełne przeciwieństwo sytuacji w niemieckiej restauracji. Więcej pracy ale wszystko dużo lepiej, w przyjemniejszej atmosferze i w ogóle rewelacja, ale zacznijmy od początku.

Właścicielem jest ta sama osoba co Peter Pan's. Miejsce znajduje się w dzielnicy o bardzo  portowej nazwie, a mianowicie five docks. Z zewnątrz wygląda to mniej więcej tak:

Niepozornie, ponieważ budynek podobny do wszystkich w okolicy i całym mieście. Tak, wszędzie są takie śmieszne daszki, więc jak deszcz pada można przejść bez narażania się na zmoknięcie. W środku to już zupełnie inna bajka, otóż znajdują się tam dwie sale na różnego rodzaje uroczystości.

 


Robi wrażenie, nieprawdaż? Tam spędziłem około 10 godzin, od 16:30 do 2:30. Co tam robiłem? Można powiedzieć, że byłem kelnerem. Na początku, jak goście usiedli do stołu to się witałem, pytałem co słychać, czy wszystko w porządku i czy mogę zaoferować coś do picia. Głównie zajmowałem się tym, aby na każdym stoliku był jeden pełny dzbanek z colą, jedno wino białe, jedno czerwone, dwa piwa i aby nie brakowało pieczywa i masła. Do tego jak tylko widziałem, że komuś czegoś brakuje w kieliszku po prostu dolewałem. Od czasu do czasu trzeba było podać ciepłe danie, sprzątnąć talerze, czyli to co się robi na spotkaniach okolicznościowych. To które miałem przyjemność obsługiwać, było spotkaniem klubu włoskiego.
Po imprezie, około godziny 1:00 musieliśmy wszystko posprzątać, co zajęło czas do godziny 2:30. I właśnie o tej godzinie zostałem powiadomiony, że jutro mam się pojawić ponownie na godzinę 15, z czego się bardzo ucieszyłem. Niestety nie wiem jaką mam stawkę, a obecnie gorszy problem do załatwienia... jak dojechać do domu aby zdążyć się jeszcze wyspać?!?
Mając przed sobą 20 kilometrów do pokonania, ubrany w białą koszulę, krawat, spodnie w kant i sportowe buty, które zmieniłem po pracy aby było wygodniej i nogi miały trochę odmiany, wyruszyłem do jednej z głównych dróg. Tam ku uciesze moich oczu oraz nóg znalazłem przystanek autobusowy. Ostatni odjechał o 23:45 a kolejny będzie o 7:24. Na temat połączeń nocnych ani słowa... Ale za to jeden autobus podjechał!!! Czyli podróż do centrum mam załatwioną, jednakże bilet ważny mam do godziny 4:00 rano i żadnej wizji kupna nowego.
Centrum o godzinie 3:20 tętniło życiem, mnóstwo miejsc otwartych, ludzi jeszcze więcej, wszyscy wystrojeni, więc w miarę pasowałem do tego towarzystwa :). Niektóre kobiety chodziły boso trzymając szpilki w ręku. W sumie ciepła noc była, ponieważ wtedy temperatura wynosiła dokładnie  21 stopni! Po spacerku na przystań, gdzie pierwszy prom odpływa o 9:00 poszedłem na przystanek autobusowy, z którego jadą autobusy do North Sydney. Po 20 minutach oczekiwania miałem podwózkę o most i mały kawałek. Tam kolejny spacer na inny przystanek. Godzina 3:44. Na rozkładzie o tej porze w sobotę były 3 autobusy każdy co godzinę 1:49; 2:49 i ostatni 3:49 gdzieś w kierunku domu, jednakże nazwa docelowa nie była mi znana. Autobus przyjechał 5 minut spóźniony, więc udało się skasować bilet na 6 minut przed końcem ważności!!! Na dodatek autobus jechał na Mosman, co prawda nie na najbliższy przystanek, ale 20 minut spacerkiem od domu. Przynajmniej już mam pewność, że tej nocy dotrę do domu!
Kiedy słońce powoli zaczynało się wychylać zza horyzontu, ja się chowałem pod poduszką, aby odpocząć przed jutrzejszym dniem. Dobranoc, a raczej dobrydzień i spać!

Brak komentarzy: