niedziela, 1 listopada 2009

Wyprawa w nieznane po... rower

Na godzinę 13 umówione spotkanie w okolicy w której jeszcze nie mieliśmy okazji być. Dotarcie tam zajęło trochę czasu, jednakże po uporaniu się z różnymi rodzajami biletów (każdy na inny okres czasu, inne środki komunikacji) dotarliśmy w miarę sprawnie. Zwiedziliśmy "polskie china town" w którym jest Polish Club, gdzie kupiliśmy trochę polskich łakoci :)


Następnie wizyta u znajomego od którego udało się odkupić rower dla Malinki!!! Powrót do centrum nie był problemem, ponieważ udało się przewieźć rower pociągiem, gorzej z centrum do domu. Tu już 12 km drogi pełnej stromych podjazdów.
Już po przejechaniu pierwszych 200 metrów zobaczyłem, że jest mały luz w kierownicy. Nie przejmując się jechałem w kierunku mostu, którym miałem się przedostać na północną część Sydney. Po podjechaniu na kolejne górki kierownica zaczynała coraz bardziej się obluzowywać, za to reszta działała jak należy. Na moście podziwiając piękny widok doszedłem do wniosku, że będą to ciężkie do przejechania kilometry. Ścieżka rowerowa dała mi sama to do zrozumienia, ponieważ zjazd z mostu kończył się barierkami, za którymi było sporo schodów i dalej żadnych znaków mogących mi dać minimalną wskazówkę jak dotrzeć do domu. Na szczęście tereny te już nie były mi do końca obce, ponieważ dokładnie w tamtej okolicy w zeszłym tygodniu mieliśmy spotkanie w sprawie śniadania na moście. Nie zastanawiając się długo ruszyłem w stronę północy.
Dwadzieścia minut później po kolejnych kilku stromych podjazdach kierownica szalała jak sama chciała. Ogólne opóźnienie w wykonaniu polecenia skrętu było na tyle duże, że sprawiało to duże zagrożenie dla osób znajdujących się na trasie tego nieokrzesanego pojazdu. Postanowiłem kierując się w stronę ścieżki rowerowej odszukać stację benzynową, gdzie na pewno mają odpowiednie klucze, aby przykręcić kilka śrubek odpowiedzialnych za tą całą niebezpieczną sytuację. Dwa wzgórza dalej znalazłem. Mieli tam skrzynkę z narzędziami gdzie niestety nie znalazłem odpowiedniego klucza :( Był natomiast śrubokręt, którym udało mi się dokręcić dwie odpowiedzialne śruby.
Po przejechaniu parudziesięciu metrów kierownica powróciła do swojego stanu srzed naprawy. Mam przed sobą jeszcze około połowę drogi (nie licząc jazdy w kółko po wewnętrznych drogach osiedlowych).
Teraz na chwilę zmienię temat, ponieważ zanim zostanę posądzony o jakieś złe zamiary to chciałbym to sprostować, otóż jest tu taki zwyczaj, że ludzie wystawiają przed dom niepotrzebne im sprzęty, zaczynając od dywanów poprzez meble i kończąc na sprzęcie AGD i RTV. Prawdę mówiąc nie mam pojęcia, czy później jest to sprzątane przez kogoś, czy tak leży dopóki tego złomu nie zabierze jakiś "złomiarz" czy bezdomny. Koniec sprostowania :)
Błądząc po północnych okolicach North Sydney zauważyłem, że obok kilku jakichś nieużytków stoi rower. Nie namyślając się długo, zlokalizowałem się na mapie w telefonie i zaznaczyłem to miejsce aby tu wrócić. Rower wygląda na całkiem sprawny, tylko trochę zardzewiały, ale przecież trochę olejem się go poleje i będzie chodzić jak trzeba. Miałem nawet myśl, aby wymienić jeden rower z drugim, aby spokojnie przy sprawnej kierownicy dojechać do domu. Jednak wtedy chciałbym jakoś zapiąć rower Malinki jednym słowem za dużo problemów. Najwyżej jakoś tu podejdę w najbliższym czasie...
Jechałem więc dalej, gubiąc się dalej w okolicach, co chwilę spadając na kierownicę. Chyba już by było łatwiej jechać bez tej kierownicy... Po jakichś 45 minutach jazdy zygzakiem (to wina kierownicy, ja nic nie piłem. Zresztą alkohol jest tu strasznie drogi) dotarłem na ostatnią górkę. Na szczęście mieszkanie znajdowało się za tą górką, czyli zostało tylko z górki na pazurki :) (Dla osób troszczących się o moje zdrowie dodam, że zjechałem zachowując oczywiście duży poziom bezpieczeństwa i niski poziom prędkości nie tylko ze względu na kierownicę, która działała z opóźnieniem, ale i na moje nawyki do ruchu prawostronnego. Tak całą trasę musiałem sobie powtarzać: Trzymaj się lewej. Ci z lewej mają pierwszeństwo. No i oczywiście zabawnie było na rondach, gdzie tu się jeździ w drugą stronę...
W domku jak to w domu szukanie pracy w internecie, robienie czegoś na kolację i na lunch. Na dodatek rower na górkach strasznie wysysa energię :)

2 komentarze:

Urszula pisze...

W Australii każda dzielnica dwa razy do roku ma tak zwany "council cleaning", podczas, którego wystawiane są przed domy przez mieszkańców niepotrzebne rzeczy. W wyznaczonym dniu przyjeżdża samochód i wszystko zabiera. Mieszkańcy nie muszą za to nic płacić, a jedynie zachęca to ich do posprzątania domów. Bardzo często inne osoby, zanim wszystko zostanie wywiezione, wybierają co lepsze dla siebie ;)

Unknown pisze...

Czyż to nie jest ułatwienie życia ludziom! Tego mi teraz w Polsce brakuje :)