niedziela, 15 listopada 2009

Kolejne kilometry pieszo...

Nie ma to jak wstać z rana i pojechać w nieznane. Okazało się że dzisiejsze roznoszenie będzie gdzieś na obrzeżach miasta, gdzie za dojazd tam musiałem dopłacić $5. Po 5 godzinach chodzenia w tą i z powrotem gdy skończyły mi się zapasy w torbie byłem wolny. Co oznaczało powrót do domu z miejsca dla mnie obcego i oddalonego o x kilometrów, komunikacją miejską w niedzielę. Po ostatniej niedzielnej przeprowadzce wiedziałem, że to nie będzie łatwe, ale udało się złapać jakiś autobus, który zawiózł mnie raptem jeden przystanek. Kolejny nie przyjechał, chociaż byłem na przystanku 15 minut wcześniej. W końcu po 50 minutach przyjechał! I już poszło lepiej. Jednakże wróciłem do domu strasznie zmęczony, a moje nogi powoli zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa...

Chciałbym jeszcze dodać, że szczęścia nie mogę dogonić, ale za to pech towarzyszy mi jak brat cień. O pracy nie muszę pisać, bo wiem drogi Czytelniku, że już Ciebie to też zaczyna nudzić jak mnie. Co zrobić szukam dalej... Jeśli chodzi o pech to ciągle mam problemy z zasilaczem i teraz już kompletnie nie mogę swojego komputera uruchomić, to już trwa prawie tydzień... Strasznie to jest męczące psychicznie. Ale to nie wszystko, ponieważ kilka dni temu podczas śmiecenia ludziom skrzynek kabelkiem od słuchawek zaczepiłem o jakiś wystający przedmiot i urwał się. Więc nawet podczas godzin spędzonych na bezsensownym chodzeniu nie mogę wykorzystać na słuchaniu lekcji angielskiego, czy jakichś tekstów po angielsku, czy chociażby jakiejś miłej muzyki aby ćwiczyć rytm i mój słoni słuch. Mam nadzieję, że chociaż jutro uda się bezproblemowo odebrać wypłatę za te wszystkie kilometry, które moje nogi zrobiły.

Brak komentarzy: