wtorek, 3 listopada 2009

Melbourne Cup 2009, czyli nauka australijskiej kultury

Bezpośredni autobus do miasta jak zwykle przyjechał niepunktualnie, czyli albo o 3 minuty za wcześnie, albo 8 minut po czasie. Najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo którą opcję wybierze i trzeba być 5 minut przed przyjazdem. Z dwojga złego wolę tą drugą opcję i tak było dzisiejszego dnia... Na przystanek doszedłem 3 minuty po godzinie, która widnieje na rozkładzie jazdy, ale widząc już wcześniej pięknie ustawioną kolejkę na przystanku nie chciało mi się nawet przyśpieszyć, w końcu 7:43 :D
W szkole nowa nauczycielka od zajęć dodatkowych, na których poprawiam swoją umiejętność pisania w obcym języku. Nauczycielka ta jest dopiero od 2 tygodni w Australii, a pochodzi z Wielkiej Brytanii. Po pierwszym zdaniu udało się już to usłyszeć... Jak dla mnie trochę nudniej prowadziła od swojej poprzedniczki, no ale jest świeżo po anglistyce więc można jej wybaczyć.
Dzisiaj można powiedzieć jest święto narodowe Australijczyków, otóż na Melbourne Cup cała Australia się zatrzymuje. Melbourne Cup, czyli wyścigi konne, które już trwają od kilku dni, ale dziś był ten najważniejszy wyścig, najlepszych z najlepszych. 3200 metrów cwału 24 koni (dziś jednego zdyskwalifikowali). Główny wyścig rusza zawsze w pierwszy wtorek listopada równo o godzinie 15:00 czasu Sydney.
Zgadza się o tej godzinie powinniśmy jeszcze grzecznie się uczyć w szkole na zajęciach, jednak jak bywa w wielkie wydarzenia i święta w Australii, z całą nie tylko klasą ale i szkołą poszliśmy do BARu!!! Wcześniej jednak aby poczuć tą adrenalinę związaną z wyścigami mieliśmy szansę obstawić swoich faworytów, czyli konie które według nas wygrają. Można było zabawić się w klasie losując jednego konia za 1$ i/lub/albo obstawić prawdziwe zakłady bukmacherskie. Ja skorzystałem jedynie z możliwości zabawy z klasą i wylosowałem dwa konie. Wygrany koń, a raczej szczęśliwy posiadacz kuponu z jego imieniem dostaje 60% całej puli, 2 miejsce 30%, a trzecie 10%. Reszta płaci za wygranych :) Prawdziwe zakłady są bardziej skomplikowane aby je opisać, ale zainteresowani na pewno znajdą coś w googlu :)
Do tego wszystkiego był jeszcze konkurs kapeluszy i nakryć głowy. Tu jest taka tradycja, że (głównie Panie, ale i panowie również) zakładają przedziwne i przeciekawe kapelusze. Jako, że już została przywieziona czapka zimowa to ją na tą okazje założyłem. Muszę dodać, że dzisiejszego dnia było strasznie gorąco, zwiastun prawdziwego lata, prawie 40 stopni!!! Chodzenie z taką czapką w taką pogodę było ciekawym przeżyciem. Dla przypomnienia czapka wygląda następująco:


Tuż przed rozpoczęciem całej zabawy przyjechała do mnie Malinka na moim wspaniałym podrdzewiałym rowerze!!! Musimy poznać ścieżki rowerowe z domu do centrum, bo są jakoś dziwnie poukrywane, albo znikają...
Niestety konkursu na super nakrycie głowy nie udało się wygrać.



Napięcie rosło z każdą chwilą, aż rozpoczął się wyścig. Emocje coraz większe z każdą sekundą biegu. Każdy w ręku trzyma kupony ze swoimi zakładami i patrzy się w telebim, który koń prowadzi.






Ostatnie sekundy wyścigu to same krzyki, i popędzanie "swojego" konia. Jakby to coś miało zmienić... No i ta ostatnia najbardziej ekscytująca sekunda, kiedy to już okazuje się który koń wygrał. W tym momencie gdzieniegdzie słychać okrzyki radości, aplauz i częściej chyba dźwięki rozczarowania.







To ostatnie przytrafiło się mi... No niestety jakoś nie mam właściwości przyciągających pieniądze. Cieszę się, że przeżyłem co to znaczy Melbourne Cup połączony z hazardem.
Po tym emocjonującym wydarzeniu Malinka pojechała autobusem do pracy, a ja wróciłem w ramach oszczędności i "odpracowania" przegranych pieniędzy, rowerem do domu, gdzie nadrobiłem zaległości w obowiązkach w internecie. Na nieszczęście ponownie popsuła mi się ładowarka i mój sposób podłączania jej ponownie nie zdał rezultatu. Jutro czeka mnie jeszcze wyprawa do sklepu komputerowego w celu naprawy...

Brak komentarzy: